Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co grudziądzcy podróżnicy jedzą w ekstremalnych sytuacjach

Redakcja
Od lewej: Dorota Chylińska w Nepalu przez trzy tygodnie nie jadła chleba. A idąc na szczyt, piła tylko ciepłą herbatę i kisiel. Mirosław Garbacz musiał ustrzelić... małpę! Bo głodni Murzyni już mu się przyglądali, jak smacznemu kąskowi... Lech Flaczyński podczas długiego spływu kajakiem dzikimi rzekami Alaski i Kanady nauczył się sam wypiekać chleb.
Od lewej: Dorota Chylińska w Nepalu przez trzy tygodnie nie jadła chleba. A idąc na szczyt, piła tylko ciepłą herbatę i kisiel. Mirosław Garbacz musiał ustrzelić... małpę! Bo głodni Murzyni już mu się przyglądali, jak smacznemu kąskowi... Lech Flaczyński podczas długiego spływu kajakiem dzikimi rzekami Alaski i Kanady nauczył się sam wypiekać chleb. fot. Maryla Rzeszut, archiwum
Podróżnicy, alpiniści, myśliwi i inni, żądni przygód śmiałkowie, często w ekstremalnych warunkach jedzą to, czego na co dzień nawet by nie tknęli. Poznajmy specyficzne menu z wypraw grudziądzan: Doroty Chylińskiej, Mirosława Garbacza i Lecha Flaczyńskiego.

www.pomorska.pl/grudziadz

Więcej informacji z Grudziądza znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/grudziadz

Gdy wstajemy od świątecznych, zastawionych pysznościami stołów, nawet nie myślimy, jakie diety serwują sobie, z własnej woli, niektórzy grudziądzanie, będąc gdzieś na krańcach świata, na bezludziu lub wysoko, na kilku tysiącach metrów w górach...

Aż pięć kilogramów schudła pasjonująca się wspinaczką górską Dorota Chylińska podczas zdobywania szczytu Imja Tse (6.189 m n.p.m.) w Himalajach. Było to w listopadzie br.

Pili herbatę i kisiel

- W bazie, z której wyruszyliśmy na zdobycie szczytu, jedliśmy jedliśmy m.in. pakowaną próżniowo. Zalewaliśmy ją wrzątkiem i tworzył się kaloryczny posiłek, wbogacony witaminami - wspomina Dorota - natomiast już na ostatnim odcinku, podczas ataku szczytu, organizm nawet nie potrzebuje specjalnego odżywiania. Staraliśmy się spożywać dużo ciepłych płynów, czyli herbatę lub rozcieńczony kisiel z termosów.

Na dużych wysokościach panują całkiem inne warunki fizyczne. - Woda wrze w nieco niższej temperaturze - tłumaczy Dorota - bo około 90 stopni i znacznie dłużej trzeba czekać na jej zagotowanie. Staraliśmy się rzadziej korzystać z palników i nie tracić czasu na długie roztapianie śniegu. Jeśli już w bazie miałam wrzątek, to zalewałam sobie np. zupkę chińską, której w domu na co dzień nigdy bym nie zjadła. W sumie po wejściu na szczyt i zejściu ważyłam o pięć kilogramów mniej. Nie czułam się osłabiona.

Z kolei przed rokiem, gdy zdobywała Elbrus w górach Kaukazu, przez pięć dni każdy w ekipie miał tylko: kostkę żółtego sera, pętko kiełbasy, kilka chińskich zupek, puszkę skondensowanego mleka i kilka chrupek. - W bazie, przed szturmem szczytu, mogliśmy sobie jeszcze zagotować makaron i dodać do niego sos z torebki - objaśnia grudziądzanka - i to było wszystko.

Murzyni byli źli

Pod różnymi szerokościami geograficznymi polował na zwierzynę grudziądzki myśliwy Mirosław Garbacz. Był m.in. na safari w czarnej Afryce, w Czadzie.

Na wyprawę myśliwską wyruszył w dzikie ostępy z ekipą miejscowych naganiaczy tropiących zwierzynę. Nieśli oni także bagaż i przygotowywali posiłki.

Jednak po czterech dniach wędrówki w upale, po bezdrożach buszu i wycinaniu maczetami dróg, bo nawet najmniejszych ścieżek tam nie było, Murzynom zaczął doskwierać głód. Byli wyraźnie źli.

- Żywiliśmy się przez te cztery dni tylko owocami mango - wspomina Mirosław Garbacz - są dobre, ale wszyscy mieli ich już dość. Moja ekipa zaczęła krzywo na mnie patrzeć. Przebąkiwali już: "Co to za myśliwy, który tyle czasu nic nie upolował i nie ma mięsa do jedzenia". Odnosiłem wrażenie, że już mnie się przyglądają, jak potencjalnemu "obiadowi" ... A zwierza żadnego jak na lekarstwo!

Ustrzelił... pawiana

Cóż było robić. Czym prędzej musiałem w końcu ustrzelić, tak jak nalegali... małpę. Pawiana. Nigdy nie strzelałem do małp, a tym razem nie miałem już wyjścia. Dzięki temu odzyskałem w ekipie reputację. Nasz "kucharz" przyrządził później nad ogniem dość smaczne polędwiczki. W sosie pieprzowym, z gałązką jakiegoś ziela. W afrykańskich krajach francuskojęzycznych Murzyni wszystkie posiłki przygotowują na widoku, m.in. dlatego, żeby było wiadomo, czy przestrzegają elementarnych zasad higieny.

Innym razem, pan Mirosław dotarł na Syberię, aż w okolice Magadanu, nad morzem Ochockim. Można tam było upolować fokę albo wyciągnąć z morza kraby królewskie, ważące od 2,5 do 4 kg. I oczywiście sami, w dzikich warunkach je przyrządzali.

Jednak kiedy ruszyli w kierunku Czukotki, gdzieś zgubili drogę traperzy, płynący ich łódką z bagażem. Przez długi czas grudziądzanin i jego grupa pozostawali z niczym.

Przynętą włos... łonowy
W krainie wiecznych mrozów - Grenlandii ekipa pana Mirosława wyruszyła w niedzielę, saniami (psim zaprzęgiem) na zamarznięty fiord. - Na Grenlandii jest prohibicja i alkohol bardzo trudno tam dostać, jest na kartki - wspomina myśliwy - ale tego dnia nie mieliśmy także nic do jedzenia, bo sklepy w osadzie były zamknięte. Pozostało upolować jakieś ptaki. A były tylko podobne do naszych kuropatw, białe pardwy, siedzące na białych, lodowych zboczach. Trudno było w nie trafić. Ale powiodło się i mogliśmy ugotować z nich rosół.

- Miejscowi myśliwi nauczyli nas, jak na bezludziu zdobywać pożywienie - objaśnia Mirosław Garbacz - otóż zaczęliśmy w rzekach łowić ryby, a jest ich tam dużo. Trzeba jednak mieć czym. Traper zwykle ma przy sobie jakiś haczyk i kawałek żyłki. Potrzebna była tylko przynęta. Tubylcy kazali nam używać na przynętę... włosów łonowych! Całkiem poważnie. W dodatku był to cały rytuał. Faktycznie ryby brały rewelacyjnie. Były tam pstrągi i lipienie.

Chleb piekli nad ogniskiem

Umiejętność łowienia ryb w jeziorach i rzekach bezkresnych terenów Alaski i Kanady przydała się też Lechowi Flaczyńskiemu i jego synowi, Wojciechowi. Podczas spływu rzekami Eagle i Porcupine, poza kołem podbiegunowym.

- Na spływie zawsze mam dwie wędki. Złowione ryby przyrządzam na różne sposoby w specjalnym, garnku, niczym wysoka patelnia. - wyjaśnia Lech Flaczyński - Trochę waży, ale jest niezastąpiony. Łososie, lipienie czy szczupaki tam złowione mają inny smak, niż te z naszych jezior i rzek. Żyją w czystej wodzie i ich mięso jest bardzo zdrowe. Ryby czasem filetowałem na... pagaju, czyli wiośle naszego kajaka.

Mięsa było w bród, ale brakowało warzyw i owoców. Rozpoznawali 2-3 jadalne gatunki leśnych jagód i je zbierali. Płynąc wzdłuż skalistych brzegów, natknęli się na hektary dzikiego szczypiorku, na którym pasły się dzikie gęsi. Zrywali szczypior garściami, dodając do potraw.

Garnek przydał się też do pieczenia chleba. Mieli przepis starych traperów, którzy jeszcze w czasach gorączki złota, piekli na tym bezludziu chleb, zwany beannock. - Mąkę kupiliśmy w sklepie, dodaliśmy proszek do pieczenia i przefiltrowaną wodę z rzeki, zagnietliśmy ciasto - opowiada Wojciech Flaczyński.
Łosina lepsza niż wołowina

Jego ojciec dodaje: - Piec należało w garnku nie na pełnym ogniu, ale w żarze wygasającego ogniska. Chlebek był trochę płaski, ale smakował wyśmienicie. Czasem robiliśmy bułeczki, dodając do każdej rodzynkę. Bywało, że z Indianami jadłem mięso z łosia. Smakuje lepiej niż wieprzowina czy wołowina. Z kolei mięso bobra jest dla białego człowieka za tłuste, wybierałem jego ciemne części, chude. A niedźwiedzie mięso jest niesmaczne. Z kuchni Eskimosów polecałbym lody z łososia, utartego z jagodami. Zamrożone, smakują wyśmienicie, ale są bardzo kaloryczne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska