https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Grudziądzanka zdobyła Mont Blanc

Maryla Rzeszut
Dorota Chylińska (z prawej) na najwyższym  szczycie Alp z flagą Grudziądza. Z lewej Marcin  Świtajski z Poznania.
Dorota Chylińska (z prawej) na najwyższym szczycie Alp z flagą Grudziądza. Z lewej Marcin Świtajski z Poznania. Archiwum alpinistki
Dla Doroty Chylińskiej była jednak tylko "próba" przed wyprawą na Kilimandżaro.

Szturm szczytu na urodziny

Tak się złożyło, że czas wspinaczki na najwyższą górę Alp (4 410 m npm) przypadł na jej urodziny, 13 lipca tego roku. - Zrobiłam sobie wspaniały prezent! - wspomina Dorota Chylińska niezwykłą przygodę - zawsze lubiłam wędrować po górach, przemierzać nowe szlaki. Postanowiłam sprawdzić się na drugiej co do wielkości górze Europy. Najwyższy jest Elbrus na Kaukazie. Zgłosiłam się do Polskiego Klubu Alpejskiego. Nauczyłam się chodzić w rakach, korzystać z czekana, wiązać węzły, ćwiczyłam elementy asekuracji. Na przykład, co należy robić, gdy się spada z ośnieżonej góry.

Żeby sprostać wyzwaniu, pracowała nad wytrzymałością: rano - codziennie przed pracą - basen. Gdy zamknęli basen na lato, pozostały szybkie spacery i wchodzenie na Górę Zamkową wiele razy tam i z powrotem.

Wreszcie wyruszyli: 21 osób prowadzonych przez 6 opiekunów, doświadczonych ludzi gór. Przed trzy dni koczowali na campingu we francuskim Chamonix czekając na pogodę. W tym czasie na skałkach przećwiczyli wydostawanie się za pomocą dwóch sznurków (repików) z wąskiej szczeliny lodowej.

W zwolnionym tempie

Zdobycie Mont Blanc trwało trzy dni. Ruszyli 12 lipca o 7.00. Z plecakami ważącymi do 20 kg. Najpierw kolejką na wysokość 2.700 m npm, stąd pieszo aż do poziomu 3.800 m, gdzie na śnieżnej polanie rozbili pierwszy obóz.- Już odczuwaliśmy niższe ciśnienie, zmęczenie przy każdym kroku, wszystko wykonywaliśmy w zwolnionym tempie - opowiada Dorota Chylińska - Rozbicie namiotów i ugotowanie wody ze śniegu na kisiel czy zupkę chińską, trwało aż cztery godziny! Weszliśmy do śpiworów około 23.00, by o 1.00 w nocy wstać, bo gotowanie wody na napoje i kaszkę be-be znów trwało dwie godziny. Wyruszyliśmy na szczyt w mroku. Trasę oświetlały nam "czołówki" - latarki, umocowane na kaskach. Na wysokości 4.000 metrów już niewiele mówiliśmy. Było ciężko: serce waliło jak młot, bolała głowa, niektórym robiło się niedobrze. Z trudem oddychaliśmy. Jednak fantastyczne widoki ośnieżonych gór dodawały sił. Było pięknie. I szczyt coraz bliżej. Szliśmy w górę, spięci liną, jak na duży, ośnieżony wał, który nie miał końca. Takiego wschodu słońca, jak tam, nie widziałam nigdy. Ostre światło, odbijające się od śniegu, wszyscy obowiązkowo w okularach. Na szczycie stanęliśmy o 9.00, 13 lipca. Było zimno, wiał wiatr, ani myślałam zdejmować rękawic, by dzwonić do kogokolwiek z komórki! Wyciągnęłam tylko flagę Grudziądza. Robiliśmy zdjęcia. Wielka radość: wokół Alpy, a my na najwyższym szczycie! Byliśmy tam całe pół godziny!

- Nie czujcie się zwycięzcami.

Najtrudniejsze przed wami

- ostrzegali przewodnicy - 80 proc wypadków zdarza się podczas zejścia z góry. Uważajcie na każdy krok.

Dwa dni przed ich wyprawą zginęła w Alpach trójka Polaków. Dlatego każdy z nich miał pęk kijków, którymi co 30 kroków znaczyli trasę idąc na szczyt. Aby na wypadek załamania się pogody odnaleźć drogę do obozu.

- Schodząc czułam wielką radość, że wreszcie nie muszę iść pod górę! - wyznaje Dorota - minęliśmy metalowy schron, otwierany kodem przez alpinistów tylko wtedy, gdy grozi niebezpieczeństwo i trzeba się w nim schronić. My zeszliśmy szczęśliwie.

Teraz Kilimandżaro

Dorota już wie, że będzie się dalej wspinać. We wrześniu - na Kilimandżaro, który ma ponad 5.800 m. Będzie o wiele trudniej.

- Udowodniłam sobie, że mogę wiele - podkreśla - Zostawiając na chwilę swoją pracę, podobnie jak inni członkowie grupy: ksiądz, sędzia, studenci, urzędniczki z działu handlowego - spełniliśmy swoje marzenie. Daliśmy radę zdobyć Mont Blanc! Będziemy szturmować inne szczyty.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska