Bydgoszcz, koniec lat siedemdziesiątych. Młody Adam Szydzik właśnie wraca ze szkoły. W portfelu odłożone pieniądze na wymarzone kolumny z Tonsilu. Wchodzi do sklepu. Są! Ale po chwili radość przechodzi w rozczarowanie. Zapakowane w kartony mają po półtora metra każda. - Pani w sklepie zgodziła się odłożyć kolumny na pół godziny, a ja pobiegłem szukać taksówki - opowiada Adam Szydzik, pracownik Osiedlowego Domu Kultury "Modraczek" w Bydgoszczy i miłośnik wiekowej elektroniki. - Jakoś udało mi się je dowieźć pod blok, ale pojawił się kolejny problem. Dwóch kolumn przecież nie przeniosę naraz, a jak którąś zostawię, po chwili nie będzie po niej śladu. Brałem więc na zmianę, raz jedną, raz drugą i przenosiłem po kawałku. Udało się.
Adam w szafie
Rok 2006. Adam Szydzik spotyka w "Modraczku" Arkadiusza Frontczaka i Dariusza Pokornego. Obydwaj pracują w osiedlowej kablówce. Cała trójka zna się od pewnego czasu. Najczęściej rozmowa schodzi na elektronikę. I to wcale nie tę najnowszą, tylko taką sprzed kilkudziesięciu lat. - Rozmawiamy, a tu nagle Adam otwiera szafę. W środku magnetofon Kasprzak i gramofon Adam zresztą. Szczęki nam opadły, ale poczuliśmy, że znaleźliśmy pokrewną duszę - opowiada Arek Frontczak.
Frontczak jest młodszy od Szydzika, ale tak samo zafascynowany sprzętem grającym sprzed lat. Jego koledzy śmieją się, że o starych telewizorach może rozmawiać godzinami. I faktycznie, kiedy stoi przed kilkudziesięcioletnim Neptunem, aż oczy mu się świecą z emocji. - Jowisz? Chylę czoło. W domu mam Triluxa z 2002 roku, żadne tam plazmy. Co z tego, że może ładnie wygląda? Jak się zepsuje, najczęściej nadaje się do wyrzucenia - mówi.
Z kolejki do pasji
Do dziś pamięta, gdy jako ośmiolatek stał w 1986 roku z ojcem po telewizor Elektron. - Kiedy wreszcie udało się go kupić za 88 tysięcy złotych, musieliśmy go targać po schodach, bo w tamtych czasach nikt nie dowoził sprzętu do domu - opowiada.
Kolejne wspomnienie związane z Elektronem: - Trafiliśmy chyba na pechowy egzemplarz, bo telewizor się dość często psuł - wspomina Arek Frontczak.
Ale częste wizyty mechanika w domu Frontczaków sprawiły, że Arek połknął bakcyla. - Przyglądałem się, co i jak mechanik naprawia. Z czasem mnie też wzięło - śmieje się. Ale jednocześnie martwi, że polskie fabryki produkujące sprzęt padły jedna po drugiej. - W latach dziewięćdziesiątych zaczęto sprowadzać z zagranicy ładnie wyglądające telewizory i magnetofony. To zabiło polski przemysł elektroniczny - mówi ze smutkiem.
Po podstawówce Arkadiusz Frontczak idzie do Technikum Elektrycznego, ale naprawianiem sprzętu elektronicznego interesuje się nadal. - Pamiętam, jak trafiłem na praktykę do Technikum Elektronicznego. Koledzy z elektronika głowią się, jak naprawić Jowisza. Mijają godziny, a oni nie potrafią sobie z tym poradzić. Nauczyciel prosi więc mnie i kolegę, żebyśmy mu spróbowali. Po jakimś czasie udało nam się uruchomić Jowisza. Pękaliśmy z dumy - opowiada Frontczak. - Doszedłem do wniosku, że skoro tak dobrze sobie radzę, to dlaczego na tym nie zarobić? Zacząłem naprawiać rozmaity sprzęt, a za zarobione pieniądze kupowałem następny. Rodzice mogli mieć mnie dość, ślęczącego nad lutownicą zamiast nad książkami, ale z czasem mamy koleżanki same zaczęły przynosić mi radia do naprawy. Byłem więc usprawiedliwiony - śmieje się.
Pożyczona wystawa
Ze wspólnych rozmów Frontczaka, Szydzika i Pokornego rodzi się pomysł: Zorganizują wystawę elektroniki PRL-u. Szydzik bierze na siebie rozmowę z Agnieszką Buzalską, szefową "Modraczka". Kiedy jest już zgoda, zaczynają się zastanawiać, jak zgromadzić sprzęt na wystawę. Pytają rodzinę, znajomych. Okazuje się, że jeden ma coś w piwnicy, drugi na strychu. - Dzwonili do nas znajomi mówiąc: Słuchajcie, u mnie przed blokiem wystawili stary telewizor. Może chcecie? - wspomina Dariusz Pokorny.
Pierwsza wystawa "Elektronika PRL-u" rusza pod koniec lutego 2007 roku. Udaje się zgromadzić 200 sztuk sprzętu. Połowa jest pożyczona. - Zastanawialiśmy się, czy ktoś w ogóle będzie chciał przyjść oglądać stare telewizory i radia - przyznają dziś. Przyszło 300 osób. Szydzik, Frontczak, Pokorny uznali, że to sukces i po roku zrobili kolejną wystawę: z dwa razy większą ekspozycją i z ponad dwa razy większą frekwencją.
Tegoroczna jednak przeszła ich najśmielsze oczekiwania. - Przez tydzień przyszło półtora tysiąca osób. Ostatniego dnia aż 300 - mówią z dumą.
Telewizor w szopie
Sprzęt na wystawy wyszukują między innymi na portalach internetowych. - Ostatnio wróciła moda na elektronikę sprzed lat. Niestety, za wzrostem zainteresowania poszedł też wzrost cen - opowiadają. Marzą o Wiśle, pierwszym polskim seryjnie produkowanym telewizorze. Niestety, cena półtora tysiąca złotych jest dla nich na razie poza zasięgiem. Dlatego starają się polować na okazje. - Przed drugą wystawą w internecie wypatrzyłem Elektrona - wspomina Frontczak. - Licytacja tak mnie wciągnęła, że nawet nie zauważyłem, dokąd trzeba jechać po telewizor. Okazuje się, że to drugi koniec Polski. Mam sprzęt, o jakim marzyłem, za 10 złotych, ale nie wiem, jak go przywieźć do Bydgoszczy - śmieje się Arek Frontczak. - Nawet firmy przewozowe nie chciały go dowieźć jako zwykłą paczkę.
Na szczęście okazuje się, że właściciel telewizora ma znajomego w PKS-ie. Elektron ważący 60 kilogramów jedzie więc autobusem do Płocka, a tam ma przesiadkę do Bydgoszczy. - O 4 rano biegliśmy na dworzec, żeby odebrać telewizor - opowiada Frontczak.
Wspominają też, jak przez ponad rok szukali Rubina, pierwszego dostępnego w Polsce kolorowego telewizora. - Dowiedzieliśmy się, że taki jest 80 kilometrów za Bydgoszczą. Na miejscu okazało się, że nieużywany przeleżał w szopie 15 lat! Przywieźliśmy go na miejsce. Zaczął działać od razu - mówi Arkadiusz Frontczak. - W szopie znaleźliśmy też prawdziwy rarytas, polski telewizor Wideoton, do kupienia tylko w "Peweksie".
Przed rokiem do trójki zapaleńców dołączył Sławek Krajewski. Przy drugiej wystawie pomagał nosić sprzęt, ale potem też go wciągnęło. W domu filmy ogląda na Neptunie, a muzyki słucha z głośników Altus. Do sklepów z nowoczesną elektroniką, podobnie jak koledzy, prawie nie zagląda. - Nuda, wszystko wygląda tak samo - podsumowuje.
Marzeniem całej czwórki jest pomieszczenie z prawdziwego zdarzenia, gdzie mogliby urządzić muzeum. Na razie mają prawo korzystać z magazynu, ale na każdą wystawę ciężki sprzęt trzeba wynosić i przewozić. Liczą, że może znajdzie się ktoś, kto udostępni im lokal.
Pokażą się w Warszawie?
Informacje w mediach o wystawach "Elektronika PRL-u" sprawiły, że o jej organizatorach zrobiło się głośno. - Zadzwonił do nas na przykład Jerzy Hanusz, koordynator centrum wystawienniczego Blue Expo, organizator między innymi kontrowersyjnej wystawy "Bodies the exhibition", prezentującej wypreparowane ludzkie ciała - opowiada Krajewski. - Chciałby urządzić wystawę naszego sprzętu w Warszawie.
Na początku ucieszyli się, ale po chwili ogarnęły ich wątpliwości. Czy sobie poradzą? Każdy egzemplarz musi być na chodzie, w dodatku opisany w dwóch językach. Nierozstrzygnięta jest też kwestia transportu. Na decyzję mają miesiąc. Warszawa kusi, ale jeśli się nie uda, to już za rok znów pokażą w bydgoskim "Modraczku" sprzęt z duszą, jak o nim mówią.