- Wolałby pan urodzić się Czechem czy Polakiem?
- To bardzo trudne pytanie. Jesteśmy zupełnie inni niż Czesi, a oni są inni niż sądzimy, szczególnie, jeśli całą wiedzę o Czechach czerpiemy z "Dobrego wojaka Szwejka". To dziwne, że dwa narody, które łączy kawał wspólnej historii, mówiące podobnym językiem, sąsiadujące ze sobą, mają tak bardzo inną mentalność.
- Przede wszystkim mają odmienne podejście do życia.
- Bardziej na luzie, co nam się podoba. Czesi z kolei podziwiają nas za to, że potrafimy się czasem postawić i przejąć czymś. A poza tym niewiele ich rusza, mało się przejmują na co dzień.
Przeczytaj także:W marcu do kin trafi film o Polakach podczas Euro 2012
- To chyba są spokojniejsi?
- No, ale z drugiej strony myślą, że fajnie byłoby w coś się zaangażować, tak jak my. Może nie w taki sposób, że najdrobniejsza sprawa urasta do rangi afery, jednak emocjonowanie się czymś też im się podoba.
- Emocjonują się teraz wyborami prezydenckimi.
- Tak, bo jest to naród, na temat którego powstało mnóstwo stereotypów, a jednocześnie się tym stereotypom wymyka. Najlepszy przykład trwających wyborów na prezydenta, po raz pierwszy powszechnych. W kraju, o którym mówi się, że jest plebejski i antyelitarny, niechętny Niemcom i antykatolicki, do drugiej tury (odbywała się w piątek i sobotę - przyp. red.) przechodzi Karel Schwarzenberg, arystokrata z niemieckimi korzeniami, mocno podkreślający swoje przywiązanie do religii katolickiej.
- Czyli to naród pełen paradoksów?
- I lubi zachować się prowokacyjnie. Ma świadomość tego, jak jest oceniany na zewnątrz i chce pokazać, że to nie jest naród Szwejka, ale pragmatycznych ludzi. Mam znajomego profesora z Uniwersytetu Karola w Pradze, który jest Słowakiem. Opowiadał mi, że w 1956 roku, kiedy doszło do rewolucji na Węgrzech i rozruchów w Poznaniu, ktoś rzucił hasło w piwiarni, że może Czesi też by wyszli na ulice, zawalczyli o kraj. Na co któryś z czeskich robotników odparł spokojnie: "no jak to, przecież pada deszcz".
- Dystans do rzeczywistości?
- I świadomość miejsca, w jakim się znalazło. Walka tak, ale nie za zbyt dużą cenę. Trzeba to jednak powiedzieć otwarcie, że u wielu z nich jest to powód do kompleksów.
- Mogli się też nie rozwodzić ze Słowacją 20 lat temu?
- To jest wciąż sprawa kontrowersyjna, bo ludzie tego nie chcieli, ale dwaj politycy, ówczesny premier czeski, a dziś ustępujacy prezydent Václav Klaus i premier słowacki Vladimír Meciar uznali, że tak będzie wygodniej. Dobrze się stało, bo Słowacy nie mieli własnego państwa, dojrzeli jako naród. No i znów paradoksalnie - odkąd Czesi i Słowacy przestali tworzyć jedno państwo, mają najlepsze stosunki.
- Czesi zazdroszczą jednak Słowakom, że są bliżej Unii, więc może dlatego wybiorą jednak na prezydenta Schwarzenberga, proniemieckiego arystokratę, obecnego szefa dyplomacji?
- Czesi bardziej lubią jego osobowość niż to, co ma do zaoferowania. Media pokazują go notorycznie śpiącego na posiedzeniach, co wzbudza sympatię. To jest anty-Klaus, bliski Havlovi, którego był sekretarzem przez lata. Klaus natomiast bardzo się z Havlem nie lubił i jest politykiem eurosceptycznym, prawicowym, konserwatywnym.
- Klaus stawia na Milosza Zemana, drugiego najpoważniejszego kandydata w drugiej turze wyborów. Dlaczego, skoro poglądowo dzieli ich przepaść?
- Żeby nie wygrał Schwarzenberg. Klaus wraz z żoną i dziećmi biorą udział w brzydkiej nagonce na Schwarzenberga. Wydaje się, że Klaus zawarłby pakt z diabłem, byleby nie wygrał ktoś, kto uosabia Havla i jego myślenie o polityce i społeczeństwie. Żona Klausa powiedziała o żonie Schwarzenberga, że nie wyobraża sobie, aby pierwszą damą była kobieta, której językiem ojczystym jest język niemiecki. Co jest o tyle dziwne, że żona Klausa też nie jest Czeszką tylko Słowaczką. Pojawiają się oskarżenia wobec ojca Schwarzenberga, który rzekomo kolaborował z Niemcami, a było odwrotnie - wspierał ruch oporu, za co był poddawany represjom w czasie wojny.
Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium
- Tym się właściwie nie różnimy - u nas też politycy rywalizują nie na argumenty merytoryczne, ale na wyciąganie tzw. podejrzanej przeszłości.
- To u nich pierwsze wybory powszechne prezydenta, może uczą się takich gier od innych państw zachodnich. Ostro jednak powiedzieli nie postaciom, nazwijmy je, jasełkowym.
- Ma pan na myśli Vladimira Franza, który wytatuował sobie 90 proc. ciała? Ale to przecież prawnik, kompozytor, nauczyciel akademicki?
- Europa się bała, że Czesi potraktują te wybory jak żart i wybiorą kogoś, kto nie jest politykiem, ale trochę klownem. Okazało się, że trzy pierwsze miejsca zajęli politycy z dużym doświadczeniem politycznym. W Polsce prezydent (tak się mówi) pełni taką funkcję jak żyrandol, a w Czechach jest raczej jak lampka nocna. Czesi mają świadomość, że nie ma praktycznie żadnych uprawnień.
- Może udzielić amnestii, jak Klaus, i wypuścić z więzienia przestępców gospodarczych. Strasznie zdenerwował tym społeczeństwo.
- Nie znam drugiego polityka w Europie, który byłby tak przywiązany do swoich poglądów i tak konsekwentnie je głosił od lat. Klaus nigdy nie był populistą. Zawsze mówił, że najgorszą rzeczą, jaką można zrobić dla kraju, to skazywać przedsiębiorców i oskarżać ich o oszustwa. Wstawiał się za nimi, bo wierzy w wolny rynek i ma zaufanie do tych, którzy tworzą biznes.
- Czy Czesi nie chcą takiego prezydenta, który stawia na przedsiębiorców?
- Są zmęczeni Klausem, bo on ciągle wszczyna dyskusje i awantury. Czesi bardziej go będą szanować, gdy przestanie być prezydentem, a zacznie wykorzystywać w świecie swój autorytet. To mądry człowiek, który ma własne widzenie świata, oparte na liberalizmie społecznym. Warto go posłuchać.
- Póki co Europa słucha myśli Vaclava Havla i coraz bardziej docenia czeskie kino, które jest bliskie życia. Potrafią robić takie filmy, które zdobywają nagrody na międzynarodowych festiwalach. My nie umiemy się przebić.
- Bo kino czeskie jest bardzo kameralne, a problemy kraju pokazuje się w nim z perspektywy człowieka - nie martyrologii narodu. Czeska kultura w ogóle nie jest patetyczna. Czesi zrobili np. świetny film o Tobruku, gdzie walczyli pod polskim dowództwem, bardzo oszczędny, w którym gra trzech aktorów. A u nas mamy "Bitwę Warszawską" - koszmar z wielkimi scenami bitewnymi. Mam wrażenie, że oni zanim coś zrobią, pytają, po co?
- Z czego to wynika?
- Z historii, z której wyciągnęli lekcję. Dla nich samostanowienie nie jest wartością samą w sobie. My chcieliśmy niepodległości, bo uznaliśmy, że nam się należy, a Czesi po utracie niepodległości pytali wciąż, po co? Po co naród, który zadowala własną ambicję istnienia? I doszli do wniosku, że chcą istnieć jako naród, aby wpływać na kulturę europejską. Zdefiniowali więc na nowo swoją tożsamość. Widać tę postawę w podejściu do demokracji. Dla Czechów to wolność myślenia, której nie zniewala doktryna. Religia w życiu publicznym ogranicza wolność myślenia, więc nie mieszają demokracji z wiarą. Tam nie wypada mówić otwarcie o swoich poglądach religijnych, tak jak u nas nie wypada mówić, ile kto zarabia. W Czechach z powodu krzyża nie toczy się politycznych wojen.
- Oni chyba w ogóle wolą wszystko po dobroci. A my?
- Różnice między Czechami a Polakami najlepiej widać w hymnach państwowych. W naszym hymnie mamy szable, przekraczamy morze, wydzieramy zaborcom ojczyznę, bijemy w tarabany. Czeski hymn opowiada o szumiących lasach, kwitnących kwiatach i o wodzie płynącej po skałach. Czech ma dystans. Lubi siebie.
Czytaj e-wydanie »