Minęło szesnaście lat. Jarzębina zapomniała o szkole, pracy i urodziła swoją córkę. Niektórzy twierdzą, że jest przez to gorsza.
Jarzębina miała roczek, kiedy zamieszkała we Włocławku z rodzicami, wujami, ciotkami i wszystkimi, którzy jeszcze niedawno nie mieli domu. Albo mieli go wszędzie tam, gdzie się zatrzymali. Tu skończyła podstawówkę, zaprzyjaźniła się z Polkami, nauczyła kochać, prać, sprzątać i czytać. I to tutaj jeszcze nie dorosła, a już wyszła za mąż.
Pani Jarzębina
Miała szesnaście lat, kiedy swaci przyszli do jej rodziców. "Łać hodywez", pewnie powiedzieli, dzień dobry. "Sare sastete" tu me? Czy wszyscy zdrowi? Ojciec i matka zgodzili się oddać córkę, a że młodzi się kochali, to tym lepiej. Ślubu udzielił starszy z rodu. Katolickie wesele Jarzębina planowała dopiero po latach. - Jak mogę przed Bogiem przysięgać, że będę męża kochać do śmierci? Najpierw muszę go poznać. Tak u nas jest.
Religia spleciona z tradycją tak mocno, że nie da się ich rozdzielić.
Dziś Jarzębina jest przed czterdziestką, ma syna, córkę, wnuczkę Ginę, polskie koleżanki: Halinę, Mariolę i wiele problemów.
Źle się dzieje
- Brudasy, asfalty, czarnuchy, do gazu z nimi, tak nas wyzywają - mówi.
Nie wszyscy lubią Cyganów w tym Włocławku. Przy wejściu na podwórze straszne rzeczy powypisywali. Żeby "jebać", i że "brudasy". I teraz idź tam wieczorem, jak wracasz z roboty. Ciemno, ludzie siedzą w domach i pewnie też się boją. Strach.
- Piętnasto - czy szesnastoletnie wyrostki napadły na mojego syna. Zbili go. Teraz w ogóle nie wychodzi z domu, bo się boi. Na dyskotekę cygańskich chłopaków wpuszczą, ale zaraz ich ktoś tam pobije.
Dwa razy ktoś się włamał do mieszkania pani Jarzębiny. Aż strach, bo mieszka na parterze, a mąż przecież w Anglii pracuje. Roznosi ulotki.
Pani Jarzębina, mimo swojej astmy, zaciąga się czerwonym Marlboro. - Niektórzy twierdzą, że Cyganie są gorsi, bo nie pracują, a mają.
A co mają? Samochody, błyskotki na rękach, wypolerowane buty. - Kiedyś moja ciotka wysyłała nam paczki z Niemiec. Teraz mam rentę i do tego od kilkudziesięciu lat jeżdżę na Zachód do pracy. Mąż przez wiele lat prowadził zakład kotlarski.
Bo Cyganie to mistrzowie kotlarscy. Tylko Rom wybieli kocioł. A zrobi to elegancko.
Z tą robotą to zresztą strasznie skomplikowane. Bo Cygan nie zatrudni się na policji ani w szpitalu. Jak przy starszej osobie użyje słowa "krew", to zaraz musi przepraszać. Nie pójdzie do hotelu sprzątać w pokojach, w toaletach, przy śmietnikach. Nie to, że nie chce. Nie może. Taka tradycja. Krawiec uszyje spodnie, ale tylko dla mężczyzn. Ale butów już Cygan nie naprawi, w żadnym wypadku, zakazane i koniec. - Mój zięć pracował w rzeźni w Anglii. Kiedyś szybciej skończył pracę i chcieli, żeby wyczyścił toalety. Rzucił pracę.
Zostaje handel, którym Romowie trudnią się chyba od zawsze. Rozniosą rękodzieła po domach, zbiorą stare żelazka i pójdą handlować na targ. Coś się z tego zawsze uzbiera.
A może by przy książkach posiedzieć, przysiąść, pouczyć się, poczekać z małżeństwem, domem, rodziną, skończyć kolejną szkołę? Może to pomoże? - Cyganka, żeby nie wiadomo jak była wykształcona, to i tak nie znajdzie pracy. Niech, powiedzmy, zatrudni się w sklepie, koleżanka ukradnie i na kogo będzie? Oczywiście, że na Romkę.
Zresztą, jeśli dziewczyna ma osiemnaście lat i nie ma męża, to jest starą panną. - Myślą sobie: nikt jej nie chciał, coś w tym musi być. Powinna sobie znaleźć przynajmniej rówieśnika, a taki u nas zazwyczaj ma już przynajmniej jedno dziecko.
Ale czy można z dziewczynki, dziecka, na siłę zrobić dorosłego, zmusić, nakazać, wpoić? - Nie wiem, czy to dobrze. U nas tak jest.
Pewnie nie bez powodu, bo jak ma męża, to przynajmniej jej nie porwą, nie wywiozą, nie zabiorą bez pytania, nie skrzywdzą. A porwań cygańskich wszyscy się boją, chociaż od wieków to część tradycji. Nie są im romanse, miłość i zaloty w głowie. Bo jak stary chłop, co już ma żonę i dzieci, zabierze sprzed szkoły czternastolatkę, to nikomu nie jest do śmiechu. - Do mojej córki najpierw przyszli w swaty. Nie dałam jej. Po trzech miesiącach ją porwali. A u nas wystarczy, że będzie stosunek i już dziewczyna jest żoną. Jak rodzice zabiorą ją z powrotem do domu, to już jako rozwódkę.
Jarzębina spięła w kok długie, ciemne włosy, sweter przystroiła broszką, założyła kolczyki po mamie. Głos ma donośny, aż mała Gina się obudziła. W domu wysprzątane na błysk, a błyszczy się wszystko: porcelana na półkach w kuchni, mosiężne łóżko i sukienka do tańca małej Giny.
- Gina, czemu się wyperfumowałaś? - pyta ją pani Jarzębina i dodaje: - Szybko jej mężczyźnie, mężowi, nie oddam.
Cezary
Ludzie są dobrze i źli, mówi pan Cezary. To się z domu wynosi. I nie zależy to od wykształcenia. Nie trzeba być filozofem, żeby coś takiego zrozumieć, powiada.
Wyobraźcie sobie taką sytuację: Cezary Majewski, szef Międzynarodowego Stowarzyszenia Artystów Romskich w Polsce i cygańskiego zespołu "Roma", daje koncert. W środku katedry włocławskiej, z czterdziestoosobowym polskim chórem. - Mieliśmy zaśpiewać pieśń do słów Jerzego Górskiego. Podchodzę do dwóch ważnych w mieście postaci, z moją szanowną małżonką i mówię, że jest mi bardzo miło, że przyszli. A oni odpowiadają, że im też. Po tych kilku słowach jeden się odwraca i obaj odchodzą. A my stoimy jak wryci.
Jednak pan Cezary ma wśród Polaków przyjaciół. Przychodzą do niego do domu, siadają za stołem, piją cygańską herbatę, taką z owocami, a to już największy zaszczyt, jaki może obcego, gościa, nie-Roma, spotkać.
- Współpracujemy też z PCK. My dajemy charytatywne koncerty, a Polski Czerwony Krzyż przygotował tornistry i wyprawki dla romskich dzieci. Poza tym co roku władze miasta dają stowarzyszeniu pieniądze. Organizujemy za nie choćby konkurs twórczości romskich dzieci.
Ale od początku
Kiedy Cezary Majewski wraz z żoną, trzema synami i córką, wprowadził się do kolejnego z rzędu mieszkania, łatwo nie było. - Patrzyli na nas, jak na dzikusów. Myśleli, że będą wrzaski i brud. A po czasie stwierdzili, że to nieprawda. Zawsze tak jest. Czystość w naszej tradycji jest od zawsze. Fizyczna i moralna.
Bożena Majewska, żona pana Cezarego: - Jak spotykamy naszą byłą sąsiadkę, starszą panią, to płacze za nami.
A potem idą do sklepu i... - Stoimy w kolejce, ludzie przesuwają torebki, odsuwają się albo mówią: O, Cygan.
Pani Bożena: - Wśród Cyganów też się znajdzie taki, co ukradnie, a potem mówią, że my wszyscy.
Czasem jest jeszcze gorzej. - Kiedyś mojego syna otoczyli i pobili. A inni krzyczeli jeszcze: Bij Cygana, kop! Z wielkim trudem się wyrwał i zakrwawiony wrócił do domu.
A jeśli pan Cezary znajdzie pobitego albo mocno spitego Polaka, to dzwoni po pogotowie.
Jednak chyba najgorzej było z mamą pana Czarka. Dwa lata temu pani Maria pojechała do Torunia, obchodziła domy i sprzedawała ubrania. Jak zobaczył ją jeden z lokatorów, wyzwał ją. - I zrzucił mnie ze schodów. Miałam dwie skręcone kostki, zabrali mnie do szpitala.
W Polakach jest bardzo dużo dobrego, mówi jeszcze pan Cezary. Potrafią kochać tak, jak Cyganie.
Ale córki nie wydałby za Polaka. Synowi nie pozwoliłby się ożenić z Polką. - Podobają się nam, ale nie łączymy się. Chociaż są takie małżeństwa.
Pomysł już jest
Jak wyplenić tę nienawiść, która czai się, wypełza, wyzywa, bije, krzyczy? - Władze powinny pokazywać dobre strony Cyganów. Przygotowuję film o weselu cygańskim, o życiu Romów, kulturze. To powinno być w szkołach, w programie.
Pan Cezary współpracuje ze szkołami. Jeśli cygańskie dzieci nie chodzą do szkoły, on jeździ do ich rodziców i sprawdza dlaczego. - Jestem chyba drugim Romem zatrudnionym na pół etatu w państwowej instytucji. We włocławskim Centrum Kultury.
I dodaje: - Nie mówmy Cygan, ale człowiek. Nie Polak, ale człowiek.
Agnieszka Szynkowska
[email protected]
PS. Imię bohaterki zostało zmienione.