Cieszę się dlatego, że Europejczycy, może nawet i Amerykanie, dowiedzą się o polskiej bezkrwawej rewolucji. Kiedy chińskie władze miażdżyły czołgami protestujących, w Polsce doszło do cudu, którego jeszcze rok wcześniej nie przewidywali najmędrsi kremlinolodzy na świecie.
Doszło do pierwszych częściowo wolnych wyborów w radzieckim imperium. Choć jedno określenie wyklucza drugie - bo wybory są albo wolne, albo nie - były jednak końcem półwiecznej epoki.
Dziś z jednej strony złości mnie uniżoność polskich władz wobec Ameryki, z drugiej jednak rozumiem, że w sytuacji największego zagrożenia nie możemy polegać na Europie. Co wcale nie znaczy, że prezydenci i premierzy RP muszą za każdym razem korzystać z klęczników.