Trwa przerzucanie się artykułami konstytucji, propozycjami różnych przepisów, inicjatywami prezydenckimi i parlamentarnymi czy inicjatywami w sprawie rozmaitych moratoriów. Marszałek Marek Jurek, który wdał się w przeprowadzenie tego projektu, mimo początkowych oporów premiera Jarosława Kaczyńskiego, wydaje się coraz bardziej zagubiony. Już chyba wie, że większości 307 głosów potrzebnej do zasadniczej zmiany nie zgromadzi, a wypracowanie innego kompromisu niż ten, jaki zawarto wiele lat temu, jest prawie niemożliwe. Mamy więc spore zapętlenie i coraz więcej społecznych emocji.
Od dawna wiadomo było, że naruszanie kompromisu w kwestii aborcji, który tak naprawdę nie jest wielkim kompromisem, gdyż mamy jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie, grozi społecznym konfliktem i nowymi podziałami. Roman Giertych wniósł ten problem na porządek dnia i być może jego ugrupowanie zyska z tego powodu ze 2 punkty sondażowe. Jeżeli konstytucji zmienić się nie uda, dla Giertycha lepiej. Będzie miał pole do dalszej gry.
W tej dyskusji są tacy, którzy optują za jeszcze bardziej restrykcyjnymi przepisami z przekonania - i do tej grupy zalicza się zwykle Marka Jurka - są i tacy, którym oczywiście przekonań odmówić nie można, ale nie można też nie zauważyć ich cynizmu i hipokryzji.
Ostatnia propozycja marszałka polega na tym, żeby konstytucję zmienić, ale jednocześnie, by kluby parlamentarne zobowiązały się, że w tej kadencji Sejmu, a może nawet prezydenta, nie będą zmieniać samej ustawy, przewidującej ledwie trzy wyjątki od całkowitego zakazu aborcji. Jeżeli sam marszałek mówi o takim moratorium, to znaczy, że obawia się, że po zmianie konstytucji pojawi się projekt zmiany ustawy. Tym samym staje się oczywiste, że od początku chodziło nie o gwarancje dla ustawy obecnej, ale o zaostrzenie przepisów, które w połączeniu z lekarską klauzulą sumienia już skutkują tym, że legalnie w Polsce i tak nie można przeprowadzić aborcji, nawet, jeżeli jest ona zgodna z prawem. Udowodnił to zresztą przypadek pani Alicji Tysiąc, która musiała się odwoływać do europejskiego trybunału.
Zresztą, gdy słucha się wypowiedzi członków LPR, nie należy mieć złudzeń. Propozycja zmiany ustawy i tak będzie. Już widać, że ta tematyka polityków rozgrzewa, opinię publiczną mobilizuje, a więc dlaczego jej politycznie nie wykorzystywać? Te klimaty są już znane z początków lat dziewięćdziesiątych, gdy dyskusja na ten temat rozpoczęła się i trzeba było wiele czasu, by uspokoić nastroje i wypracować jakiś konsens. Teraz burzy się go zupełnie niepotrzebnie dla doraźnego interesu politycznego.
Wypada mieć nadzieję, że do zmian jednak nie dojdzie, że Platforma Obywatelska, od której w gruncie rzeczy najwięcej tu zależy, zdania nie zmieni i dotychczasowe przepisy konstytucji obroni. Marszałek Marek Jurek nie wyjdzie więc z tego boju zwycięsko, ale polityk powinien przewidywać skutki swoich działań i mieć obok zasad także polityczną wyobraźnię. Dopóki sprawę rozgrywał sam Roman Giertych, wszystko było jasne - LPR jest podstawowym fundamentalistycznym ugrupowaniem. Gdy w sprawę włączył się marszałek Sejmu, uwiarygodnił działania Giertycha, właśnie dlatego, że wszyscy są przekonani o szlachetnych zamiarach marszałka. Szlachetny polityk to wspaniała rzecz, ale warto zobaczyć, kto i co kryje się w cieniu tej szlachetności.
* Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"