Dwoje biegaczy z Torunia pokonało ponad 300 km. Wszystko po to, żeby zwrócić uwagę na problemy dzieci z wrodzonymi wadami genetycznymi. Dzięki swojej inicjatywie stali się rozpoznawalni w kraju i za granicą.
- Akcja polegała nie tylko na startach różnymi trasami - mówi Anna Arseniuk, biegaczka. - Chodziło nam głównie o dzieci z fundacji Dorotkowo. Podczas biegu nasze charakterystyczne pomarańczowe koszulki zwracały już z daleka uwagę wielu mieszkańców. Wspierali nas także rodzice, inni zawodnicy oraz osoby, którym los dzieci z Dorotkowa nie jest obcy.
Czytaj także: Torunianie pokonują górskie szczyty. Biegając!
Trasy, które wybrała sobie dwójka torunian, nie należały do łatwych. Wręcz przeciwnie. Zdecydowali się na najtrudniejsze, przebiegające w Tatrach, Bieszczadach, Karkonoszach i Beskidzie Sądeckim.
- Taki, a nie inny wybór wynikał z naszego celu - mówi Witold Orcholski, drugi z biegaczy. - Rodzice dzieci z zaburzeniami genetycznymi nie mają łatwego życia. Chcieliśmy do tego nawiązać. W ten sposób z połączenia kilku krótszych tras wyszło nam ponad 300 km prowadzących ciągle pod górę. Nasz trener powiedział, że taki bieg będzie zbyt forsowny.
W drodze do celu zawodników motywowała myśl o podopiecznych fundacji Dorotkowo.
- Podczas pokonywania ostatniej trasy w Beskidzie Sądeckim po 50 km pomyślałem, że nie dam rady dobiec do mety - wyznaje Witold Orcholski. - Byłem chory, brałem antybiotyk i nie miałem sił. Udało mi się tylko dzięki myśli o dzieciach.
Łącznie Anna i Witold wystartowali w ponad 30 biegach w ciągu całego roku.
- Wychodziły nam na miesiąc trzy starty - dopowiada Anna Arseniuk. - To bardzo dużo. Uważamy jednak, że było to potrzebne. Pomimo że było bardzo trudno, powtórzylibyśmy to jeszcze raz. Zresztą nasz wysiłek doceniono nie tylko w Polsce. Dostaliśmy zaproszenie na zawody w Brukseli. Śmialiśmy się, że nie jesteśmy już postrzegani jako biegacze z Polski, tylko Dorotkowa.
Wdzięczne za takie poświęcenie są osoby zajmujące się na co dzień rehabilitowaniem obciążonych chorobami genetycznymi dzieci.
- Odzywają się do nas nie tylko ludzie z Torunia i okolic, ale też z całego kraju - mówi Katarzyna Minczykowska-Targowska, prezes fundacji Dorotkowo. - Zajmujemy się dziećmi od okresu płodowego, do osiemnastego roku życia. Po naszych podopiecznych jeździmy do domów, szkół i żłobków. Jedynym warunkiem uzyskania pomocy jest to, żeby w terapii uczestniczyła cała rodzina. Taka współpraca jest bardzo ważna. Pamiętać należy również o tym, że im młodsze dziecko, tym lepsze można osiągnąć rezultaty w leczeniu.
Fundacja czeka na pomoc finansową. Pracownikom udaje się pozyskiwać pieniądze na rehabilitację. Większym kłopotem są opłaty i dostosowanie sali do warunków leczenia.
Czytaj e-wydanie »