Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla dobra dziecka?! Rodzice? Pozbierają się, bo są dorośli

Joanna Grzegorzewska [email protected] tel. 052 32 63 135
fot. sxc
Będzie to opowieść o niespełnionej miłości rodzicielskiej, o nieszczęśliwych zbiegach okoliczności i o tym, że dobrym ludziom wiatr w oczy wieje czasem tak mocno, że...

Że zastanawiasz się głęboko, dlaczego świat taki jest: koślawo poukładany i niezbyt zrozumiały. Na przykład takie dziecko.
Jedni je mają, inni nie.
I dlaczego tak się dzieje?
Dlaczego jedna kobieta przeklina męża, że znowu jej TO zrobił, a druga nie może zajść w ciążę?
Dlaczego kobieta z południowej Polski porzuciła kilkudniowego synka na przystanku, a Małgorzata poroniła?
Gosia i Tomek
Pakość. Mała miejscowość między Inowrocławiem, a Żninem. Dom na obrzeżach otoczony płotem. Trawnik równo skoszony, garaż, samochód z kierownicą po prawej stronie, podwórko. W domu czysto, jasno, ładnie.
- Jesteśmy małżeństwem od dziesięciu lat. Nie mamy dzieci - zaczyna Małgorzata Liberska (33 lata, handlowiec).
- Małgosia poroniła już dwa razy. W jednym i drugim przypadku w ósmym tygodniu. Brakuje jej jakiegoś chromosomu czy coś... Teoretycznie jest to do opanowania, ale za każdym razem, czyli PO, Małgosia była w tak złym stanie, że... - Tomasz Liberski (33 lata, technik mechanik) patrzy troskliwie na żonę.
- Nie przeżyłabym tego trzeci raz - drobna blondynka chowa twarz w dłoniach, a mężczyzna przytula ją.
Małgosia Liberska i Tomek Liberski kochają się. Ale do szczęścia brakuje im tylko jednego: dziecka, którego narodziny planowali zanim jeszcze wzięli ślub. Kiedy więc okazało się, że nic z tego, zadecydowali: - Damy szczęście dziecku, które już się urodziło.
Żeby jednak dziecko adoptować, trzeba mieć warunki. Spakowali się i wyjechali do Anglii. Ona pracowała na zmywaku, w pralni, w domu starców, (najlepiej sprawdzała się jako pielęgniarka przy obłożnie chorych staruszkach); on - między innymi na budowie i w warsztatach samochodowych aż trafił - dzięki umiejętnościom - do salonu pewnej ekskluzywnej marki (podobno złota rączka z niego).
Oboje zarabiali więc i myśleli o dziecku (w przerwach walczyli z Polakami naciągaczami, uciekali przed szajką oszustów oferującą zarobkowe lewizny). Po pięciu latach stwierdzili: już dość, czas wracać do Polski (że adoptować nie mogą dziecka pracując na obczyźnie, wiedzieli od fachowców z ośrodka adopcyjno-opiekuńczego, do którego dzwonili regularnie z Wielkiej Brytanii).
Zjechali więc do Pakości.
Odremontowali dom.
On znalazł pracę, ona postanowiła przez najbliższe miesiące zostać w domu, by opiekować się ich przyszłym dzieckiem.
Małgosia: - Nasza córeczka czy synek zaraz po opuszczeniu domu dziecka wymagałyby wyjątkowej troski. Pracując nie mogłabym otoczyć dziecka opieką, na którą zasługuje.
Tomek: - Zdecydowaliśmy tak, nie wiedząc jeszcze, czy będziemy dobrymi kandydatami na rodziców adopcyjnych. Ale przeszliśmy wszystkie formalności, szkolenie i zakwalifikowaliśmy się, i...
I stało się.
Małgorzata i Tomasz Liberscy usłyszeli: - Chcielibyśmy przedstawić wam pewną dziewczynkę. Ma siedem lat i na imię ma Dominika.
Tomek: - I to było to. Pokochaliśmy Niki już pierwszego dnia.
Dominika
Dominika (tak naprawdę dziewczynka ma na imię trochę inaczej) ma jasne włosy, szczupłą twarz. Na zdjęciu z Małgorzatą wygląda jak jej rodzona córka: nie dość, że przytula się mocno, to jeszcze jest do niej podobna.
Wiec tego dnia, kiedy mieli ją pierwszy raz zobaczyć, bardzo się denerwowali. Nie wiedzieli, jaka jest, jak będzie wyglądać i czy ich polubi. Ale kiedy tylko weszli, ona od razu rzuciła się im na szyję. Zaiskrzyło.
Parę dni później wyszeptała Małgorzacie na ucho: - Mamo, szukałam was i jesteście.
Kiedy indziej powiedziała Tomkowi w sekrecie, że nie przykładała się do nauki, bo nie miała dla kogo się uczyć, ale teraz to się zmieniło.
Małgorzata i Tomasz spotykali się z Dominiką najpierw w domu dziecka, później dostali pozwolenie na spacery poza placówką. W sobotę mieli zabrać dziewczynkę do poznańskiego zoo. Trochę później dziewczynka miała spędzić trochę czasu u nich w domu, ktoś podpowiedział, że powinni zacząć myśleć o wyborze szkoły dla dziewczynki, bo początek roku za pasem, bo...
Tomek: - To było dwa tygodnie temu. Wszystko tak dobrze się układało, wszystko było prawie zapięte na ostatni guzik.
Prawie. Bo Dominika miała biologiczną mamę, której sąd rodzinny "był właśnie w trakcie zabierania praw rodzicielskich".
W końcu jednak zapadł pomyślny dla Małgosi i Tomka wyrok. Dominika była wolna.
Pięć dni później mieli pojechać do zoo.
Holendrzy
Tomek: - Mieliśmy spotkać się w czwartek, wszystko omówić i w sobotę wyruszyć w naszą pierwszą daleką podróż. W połowie tygodnia zadzwoniła jednak do nas pani z domu dziecka z pytaniem, czy nie mamy nic przeciwko temu, żeby Nika spotkała się ze swoimi braćmi, którzy siedem lat temu adoptowani zostali przez rodzinę holenderską.
Małgosia: - Powiedzieliśmy, dlaczego nie. To ważne, by Niki poznała rodzeństwo. Sąd zabrał przecież chłopców mamie Dominiki, gdy ta była jeszcze w jej brzuchu. Dzieci nigdy się nie widziały.
Czy cieszyli się z tego spotkania? Tak jak Dominika, bardzo.
Czwartek. Podjeżdża samochód, wysiadają nastoletni chłopcy, holenderskie małżeństwo i "pani z Warszawy", tłumacz i przewodnik Holendrów. Małgosia, Tomek i Niki wybiegają im na spotkanie, witają, zapraszają do środka. Holendrzy widzą, że dziewczynka siada Małgosi i Tomkowi na kolana, przytula się. W końcu pytają: "Kim jesteście, bo chyba nie pracownikami domu dziecka". "Oczywiście, że nie! Jesteśmy przyszłymi rodzicami Dominiki" - odpowiada Tomek i ze zdziwieniem słyszy, że Holendrzy przyjechali do Polski w takim samym celu. Szok.
"Pani z Warszawy" tłumaczy, że tak czy siak, pierwszeństwo mają Holendrzy, bo adoptowali już braci Dominiki; pracownicy domu dziecka nie wiedzą co robić, a Gosi i Tomkowi wali się świat.
- W końcu usłyszałam, że możemy walczyć o Dominikę, ale szanse są pół na pół, więc dla dobra dziecka dobrze byłoby, gdybyśmy się wycofali, bo walka w sądzie będzie trwać, co opóźni adopcję. Zrobiliśmy to. Ci Holendrzy wyglądali na porządnych ludzi, ale... - Małgosi rwie się głos.
Rodzina, przyjaciele Liberskich protestują: "To skandal!", "Tak nie traktuje się ludzi!"! "Trzeba zawiadomić media!".
Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy, Polska. Fachowiec słucha historii i mówi:Niezręcznie jest oceniać działania kolegów. Chyba że nieoficjalnie, bez nazwisk.
Rozmowa
Dziennikarz: - Rodzina holenderska mogła w ten sposób wykolegować polskie małżeństwo?
Fachowiec: - Mając do wyboru rodzinę z adoptowanym rodzeństwem dziecka i rodzinę, w której tego rodzeństwa nie ma, zawsze jako bardziej odpowiednią wskażemy tę pierwszą, nawet jeśli nie jest to polska rodzina. Chodzi przecież o wybór rodziny, w której dziecko lepiej się odnajdzie.
Dz.: - A uczucia dorosłych?
F.: - Współczuję tej parze, ale zawsze wybiera się to, co jest najlepsze dla dziecka, a dobrze jest, gdy bracia i siostry mogą się razem wychowywać.
Dz.: - Nawet jeśli mówią innym językiem?
F.: - Dziecko przełamuje takie bariery błyskawicznie.
Dz.: - Skąd jednak pewność, że się najzwyczajniej w świecie zaakceptują?
F.: - Między rodzeństwem jest jakaś szczególna więź; coś co możemy nazwać więzami krwi. Razem czują się lepiej, bezpieczniej. I proszę mi wierzyć. Na dobre wychodzi to całej rodzinie. Z jakiego kraju przyjechali ci państwo?
Dz.: - Z Holandii.
F: - Świetnie! Holendrzy uchodzą za idealnych rodziców adopcyjnych: doskonale wyedukowani, otwarci, adopcję traktują naturalnie. Dziewczynka ma szczęście. I jej niedoszli rodzice z Polski też tak powinni myśleć.
Dz.: - Można było uniknąć takiej sytuacji?
F: - Mogło być jeszcze gorzej. Holendrzy mogli przyjechać dwa tygodnie później. I mogliby o dziewczynkę się starać, bo sąd nie zdążyłby jeszcze przyznać polskiemu małżeństwu prawa do adopcji. Prawdą jest też, że państwu Liberskim zbyt wcześniej przedstawiono Dominikę. To powinno stać się po załatwieniu formalności.
Bracia
Dom dziecka w Jaksicach. Zofia Głogowska, dyrektorka palcówki wzdycha: - Wiem, może zbyt szybko to wszystko się potoczyło, ale z drugiej strony to tak długo zawsze trwa, że człowiek w końcu chce coś zmienić, chce pomóc, uprościć co się da. To całe spotkanie, to nie była komfortowa sytuacja. Ale dla mnie też. Proszę mi wierzyć.
- Wiedzieliśmy, że Dominika ma braci - mówi dalej dyrektor Głogowska. - Jakiś czas temu wysłaliśmy więc pytanie do holenderskiej rodziny, czy są zainteresowani jej adopcją. Odpowiedzieli, że nie, ale z chęcią przyjadą do nas, by chłopcy mogli poznać siostrę. Zresztą i tak planowali nas podobno odwiedzić. Chcieli pokazać synom miejsca, w których się wychowywali. Dlaczego zmienili zdanie? Z tego co wiem, chłopcy ich do tego namówili. I to od razu, kiedy usłyszeli, że mają siostrę, choć nigdy jej nie widzieli! I to jest..., to jest... Nie wiem, jak to nazwać. To jest...
- Na granicy zrozumienia?
- No właśnie.
fot. digitouch

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska