Hieronim Kuryś, sołtys podwrocławskiego Smolca i radny powiatu wrocławskiego, przyznaje, że w jego rodzinie jest już przypadek kobiety, która zdecydowała się na zwolnienie z pracy po tym, jak otrzymała pieniądze z rządowego programu.
- To nie jest kwestia braku chęci, tylko zwykłej logiki. Policzyła sobie, że dojeżdżając do pracy i zostawiając dziecko w żłobku, za który przecież trzeba zapłacić, zarobi o 200 zł więcej niż w momencie, kiedy nie będzie pracować i będzie miała czas tylko dla dziecka. Chyba nikogo nie dziwi taki wybór - komentuje Kuryś. Sołtys zna więcej takich przypadków. Dotyczą one głównie młodych kobiet, które pracują np. w sklepie i zarabiają niewiele więcej niż najniższa płaca minimalna.
Potwierdza to Ewa Romańczuk, kierowniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Oławie.
- Ludzie, którzy dostaną mniej więcej tyle, ile wynosi płaca minimalna, siedząc w domu, nie będą chcieli iść do pracy - mówi Romańczuk. Dlatego, jej zdaniem, kwota z rządowego programu powinna się wliczać do dochodu. Teraz rodziny mogą liczyć na pieniądze z programu „500 +” i zasiłków. Ewa Romańczuk wskazuje, że trudno dziś skompletować grupę choćby 10 osób, która korzysta z pomocy opieki społecznej i zechce pracować w ramach prac interwencyjnych za 8 zł za godzinę.
Skutki rządowego programu zauważają także specjaliści na rynku pracy.
- Biorąc pod uwagę wysokość płac w Polsce, wiele osób objętych dofinansowaniem może zrezygnować z pracy zawodowej i pozostać w domu. Z danych GUS wynika, że dominanta wynagrodzeń, a więc najczęściej występująca płaca w Polsce, wynosi 1786 zł na rękę - komentuje Krzysztof Inglot, pełnomocnik zarządu firmy Work Service.
- Z szacunków Związku Przedsiębiorców i Pracodawców wynika, że w wyniku programu „Rodzina 500+” może dobrowolnie zrezygnować z pracy nawet 250-300 tys. osób. Wystarczy, by suma zasiłków wzrosła na tyle, aby być porównywalna z pensją jednego z małżonków. Stąd też możemy w ostatnich miesiącach obserwować ruchy, choćby po stronie sieci sklepów wielkopowierzchniowych, takich jak Biedronka, Lidl czy Tesco, które zapowiedziały zwiększenie wynagrodzeń na podstawowych stanowiskach. To jeden z elementów do zatrzymania niezbędnych kadr - dodaje Krzysztof Inglot.
