MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwa mundury księdza prałata Bolesława

Bogumił Drogorób
Fot. sxc
W tym miesiącu obchodzi dwa jubileusze - 50 lat kapłaństwa i 15 lat służby jako kapelan Wojska Polskiego.

Prałat i pułkownik - ksiądz Bolesław Lichnerowicz, proboszcz średniowiecznej fary brodnickiej i dziekan dekanatu brodnickiego.

Pochodzi z podbrodnickiej wsi Cielęta. Syn rolnika. Ojciec miał 15-20 ha, w tamtych czasach, latach pięćdziesiątych minionego wieku. Był nie tylko synem rolnika, ale synem kułaka.

- Z tego tytułu, pamięć mnie nie myli, nie miałem żadnych przykrości. Matura w brodnickim liceum, rok 1953. Umiera Stalin. W takt marsza żałobnego Chopina Polska żegnała przyjaciela Polski i świata... Przeżyliśmy to spokojnie, bez emocji.

Rodzice - wychowani na wielkich tradycjach, głęboko patriotyczni. Ojciec był uczestnikiem wojny polsko-sowieckiej 1920 roku, kampanii wrześniowej 1939, ranny na przedpolach Warszawy. Jego miłość do ojczyzny rodziła się m.in. w trakcie rozmów z rodzicami, rozmów rodziców ze znajomymi.

- Po prostu, dom kształtował moją postawę wobec świata, wobec ojczyzny. To był niezwykle bogaty kapitał. Co więcej, nasi nauczyciele w liceum na drażliwe pytania dociekliwych młodych ludzi często odsyłali nas do domu, do wiedzy rodziców, do myślenia o Polsce przez pryzmat domowej wiedzy. Myślę, że postępowali słusznie, nie chcąc może nie tyle narażać się, co unikać mówienia nieprawdy. Przykład prosty: Katyń, zapytajcie rodziców. Albo Watykan, agent imperializmu, porozmawiajcie z rodzicami.

Droga do wyboru drogi życiowej
Przyznaje dziś, że była w jakiś sposób tajemnicą. Złożył podanie na UMK, chciał studiować historię. Nie dołączył jednak świadectwa maturalnego. Interwencja nauczyciela, żeby uzupełnić dokumenty nie była skuteczna. Wyjechał bowiem na kurs pilotażu szybowcowego do Fordonu.

- Latało się. I owszem. Lisie Kąty pod Grudziądzem, Toruń i znów Fordon, gdzie dziś na tym lotnisku aeroklubu jest potężna dzielnica mieszkaniowa. Nikt się nie spodziewał, że pójdę do seminarium. Nie do końca mówiłem o swoich planach.
Po prostu, studia, to studia. Tyle. Nawet z rodzicami nie podzieliłem się podjętą już decyzją. Pierwsza dowiedziała się mama, gdy przyszedł gruby list z Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie. Mnóstwo pieczątek. Wtedy mamie powiedziałem. Byliśmy na polu, przy zbiórce fasoli. Ojcu jakoś nie miałem odwagi powiedzieć. On widział we mnie raczej żołnierza, myślał, że pójdę do szkoły oficerskiej. Coś jednak we mnie siedziało...Nawet proboszcz, u którego byłem ministrantem, był zdziwiony. Przecież nie każdy ministrant zostaje księdzem.

Zgłosiłem się do seminarium, rozpocząłem studia w Pelplinie. Zacne seminarium z wielkimi tradycjami, wspaniałą biblioteką, wiekowymi zbiorami, biblią drukowaną przez Guttenberga, jedyny taki egzemplarz w Polsce.

Młody człowiek dokonujący wyboru, na całe życie, bywa, że staje przed dylematem. Pojawiają się wątpliwości, zwątpienia, choćby najprostsze - czy na pewno? Może jest jeszcze czas odejść? Studiować historię, zostać pedagogiem, naukowcem. A może wrócić na wieś, pracować w ziemi, albo uczyć w wiejskiej szkole?

- Droga do kapłaństwa jest drogą trudną. Człowiek raz podjął decyzję, ale wątpliwości, zachwiania są zawsze. Wymogi seminarium też nie są łatwe. Trzeba podporządkować się rygorom, stosować się do przepisów uczelni, regulaminów.

Jest też nauka...Bywało, nasz rektor, przemiły człowiek, mówił czasami do któregoś z kolegów: może się pan pomylił, może do cukrowni byłoby lepiej. Były takie aluzje, delikatne. Do mnie na przykład: a pan kiedy się będzie uczył, ciągle gra pan w siatkówkę. Drobne przytyki. Ale miło wspominam seminarium, grono profesorów, intelektualistów. Prawda, seminarium to nauka, wiedza, skupienie, modlitwa, ale też spływy kajakowe, siatkówka, piłka nożna. Obok naszej uczelni była hala sportowa, chodziliśmy na mecze bokserskie. Rektorowi to za bardzo się nie podobało...

25 stycznia 1959 r. miał prymicję, pierwszą mszę św. w parafii w Cielętach. Zabudowania gospodarstwa Lichnerowiczów były dość oddalone od wsi, ponad kilometr. Wieś miała już światło, najpierw oczywiście PGR, ale na obrzeżach jeszcze prądu nie było. Ale to właśnie ludzie z PGR-u doprowadzili kablem, nieco prymitywnie, na tyczkach, światło. Tam gdzie owego dnia być powinno najbardziej. Natomiast panie z PGR-u, pracujące czasami też w gospodarstwie Lichnerowiczów, zbierały pieniądze na kołdrę, dla nowego księdza. Dla ich księdza. Nie miały na to żadnego zezwolenia, nikt by zresztą im nie dał. Oskarżono je o łamanie prawa. Zapłaciły potężny mandat.

- Mandat był dziesięciokrotnie wyższy niż wartość tej kołdry. To był wówczas poważny wysiłek finansowy dla tych poszkodowanych pań. Tym większa moja wdzięczność. Mówię o tym jeszcze dziś nie bez wzruszenia.

Pierwsza parafia
Wkrótce, 1 lutego owej zimy, trafił ks. Bolesław Lichnerowicz do parafii w Smętowie. Blisko Pelplina, blisko Gniewa. Daleko od Brodnicy, od wsi rodzinnej.

- Spotkałem tam proboszcza, księdza Pawła Szynwelskiego który był dla mnie wzorem kapłana, przebył obóz koncentracyjny Dachau, który doświadczył ogromu cierpienia i upokorzenia, znęcania się nad godnością ludzką. Mówił do mnie tak: proszę księdza dobrodzieja, mnie to już nic nie wzruszy, nie przerazi, jest tylko Sąd Ostateczny. Miał swoje zasady. Lubił zapalić cygaro, ale nie w Wielkim Poście.

Kościół był poewange-licki, neogotyk, bardzo ładny. Społeczeństwo związane z koleją, z pracą na kolei, a więc zdyscyplinowane. Zegarek, czas, punktualność - rzecz święta. No cóż, wady też mieli. Mówiło się, że gdyby założyć czapkę kolejarską jakiemuś zwierzęciu, nie powiem jakiemu, też by piło...

Był wówczas krótki czas, gdy religia powróciła do szkół. Młody wikary miał sporo pracy, we wsi kościelnej i okolicznych. Oprócz przygotowania teologicznego miał jeszcze jeden atut, był instruktorem wychowania fizycznego. Gdy nauczyciel wuefu złamał nogę, a tak się zdarzyło, prowadził zajęcia za niego. Musiał jednak uzyskać zgodę powiatowego inspektora oświaty. Pouczono go przy tym, żeby na gimnastyce nie wprowadzał akcentów religijnych. Miał na to jedną odpowiedź: w zdrowym ciele, zdrowy duch.

Los każdego młodego wikarego to wędrówka, z parafii do parafii. Nie inaczej było z ks. Bolesławem. Któregoś dnia kościół w Smętowie odwiedził biskup chełmiński Kazimierz Józef Kowalski.

- Była to zwyczajna wizytacja, biskup był zadowolony. Poprosił, abym zaprowadził go do swojego pokoju na plebani. Usiedliśmy, poczęstowałem czekoladą i biskup mówi: tylko niech to zostanie między nami, nie mów na razie nic ani proboszczowi, ani dziekanowi, pójdziesz do parafii o której marzy każdy wikary. Widzę ciebie w parafii św. Krzyża w Tczewie. Po czterech latach pracy, z bólem w sercu, pożegnałem się z młodzieżą, nauczycielami. Szok dla mnie, z małej parafii, w której wszyscy się znali do dużej, gdzie był dziekan, ks. prałat Wacław Preiss, misjolog, którego znałem jeszcze z Pel-plina, grono wikariuszy. Nowe doświadczenie.

Religii nauczano wówczas już tylko w salkach katechetycznych. Po opieką nowego wikariusza znaleźli się uczniowie szkoły ćwiczeń i liceum, dziś powiedzielibyśmy: zespołu szkół. Uznawano ową szkołę za elitarną, skąd młodzież trafiała na wyższe uczelnie bez problemów. Był to jednocześnie czas wielkich obchodów 1000-lecia chrześcijaństwa w Polsce, 1000 lat państwowości. Ks. Bolesław zasłynął jako autor koncepcji Kaplicy Tysiąclecia w tczewskiej farze.

- Przypominam sobie Boże Ciało z 1966 roku. Maturzyści w biało-czerwonych szarfach, stanęli czwórkami na procesji. Z tego tytułu miałem pewne przykrości. Byłem wzywany przez pewne służby, pytany jakim prawem barwy narodowe pojawiły się na uroczystości religijnej. Tłumaczyłem, że barwy narodowe dodają splendoru każdej uroczystości. I to wszystko.

Można wyobrazić sobie, że dziś ktoś chciałby szukać tego śladu rozmowy w teczce znajdującej się w archiwum IPN, a zapewne taka jest...Poszukiwacze przeszłości już się ślinią.

Kolejnym etapem w drodze kapłańskiej było Wąbrzeźno. Znów praca z młodzieżą, szkoły średnie. Dyskusje na tematy trudne, nie sposób było wyrzucić rozpalone głowy z katechezy. Wiele takich spotkań przedłużało się, poza typowe godziny lekcyjne. Tematy powracały na kolejnych spotkaniach. O Bogu, o świecie, biblii, Ziemi Świętej.

- Bywało i tak, że młodzież sama prowadziła katechezę, na przykład o roli zakonów w Polsce. Nie do pomyślenia dziś, żeby dwie godziny dłużej trwały takie zajęcia. Dziś inna rola mediów, tak wielki strumień informacji, że nie każdy zdąży przemyśleć kolejnych problemów. Możliwe, że za pracę z młodzieżą biskup Bernard Czapliński mianował mnie rektorem kościoła szkolnego w Wąbrzeźnie.

Proboszcz
Po Wąbrzeźnie parafia w Książkach, probostwo. Miał wtedy dopiero 11 lata kapłaństwa, gdy biskup Kazimierz Józef Kowalski wezwał go do Pelplina.

- Niestety, powiedział, będziesz musiał pójść na parafię. Znów rozstanie z młodzieżą, miłe przyjęcie w Książkach. Zajechałem pod kościół syrenką...Niewielka parafia, mała miejscowość. Byłem pewien, że zostanę tam do końca życia. A jednak, minęło sporo lat, zatoczyło się koło, przyjechałem do Brodnicy.

Biskupem diecezjalnym był już Marian Przykucki. Przyjechał do Książek, rozejrzał się po kościele. Interesowały go witraże, posadzka, opieka nad zabytkami sztuki sakralnej. Luźne rozmowy i wkrótce zaproszenie do Pelplina.

- Z dniem 1 kwietnia 1987 widzę księdza w Brodnicy, w parafii św. Katarzyny, jako dziekana brodnickiego. W tym momencie nogi pode mną się załamały. Usiadłem, pomyślałem i mówię: księże biskupie, Brodnica to miasto mojej młodości, tam są grzechy mojej młodości. Biskup na to, że nikt już ich nie pamięta.

Dostał trzy tygodnie czasu do namysłu. Nadal był niezdecydowany więc biskup podjął decyzję za niego. Został proboszczem najstarszej parafii bro-dnickiej, duchownym średnio- wiecznej fary. Miał za sobą wszystkie szczeble pracy wikariusza, probostwo, administrowania kościołem i parafią. Przed sobą powagę historii miasta, kościoła i boże błogosławieństwo.

- Tak jest w kościele, że obowiązuje zasada posłuszeństwa. Myślę, że było to też wyróżnienie, konsekwencja oceny mojej pracy duszpasterskiej w poprzednich parafiach.

Przyszedł nad Drwęcę pełen pokory - jak powiada - dla matki kościoła brodnickiego, średniowiecznej fary. Dla historii miasta, jego zabytków. Spoglądając codziennie na kościół, jego architekturę, zabytki sakralne - oprócz pracy duszpasterskiej - stał się jednym z orędowników promocji miasta i sztuki. Z dumą mówi o swoich korzeniach, z dumą opowiada historię miasta, kościoła parafii.

Jako miłośnik sztuki bardzo szybko nawiązał kontakt z ludźmi kultury, dyrektorem Muzeum w Brodnicy Marianem Marciniakiem, z wojewódzkim konserwatorem zabytków dr Markiem Rubnikie-wiczem. Za jego sprawą w kościele przeprowadzono wiele prac odkrywkowych, konserwatorskich. Odkrycie fresku św. Krzysztofa, odzianego w krzyżacki strój, to w równym stopniu dzieło konserwatorów zabytków jak i proboszcza.

Wojsko
Piętnaście lat temu - w styczniu br. upływa rocznica - Ordynariat Polowy mianował ks. Bolesława Lichnerowicza kapelanem Wojska Polskiego, w stopniu kapitana. W ten sposób spełniły się marzenia i oczekiwania ojca, rolnika z Cieląt. W mundurze oficera, dziś w stopniu podpułkownika, ks. Bolesław Lichnerowicz towarzyszy żołnierzom 6 Brodnickiego Pułku Chemicznego, dziś także wszystkim żołnierzom wojsk chemicznych w kraju. Donośny głos, sprężysty krok - nadal jest młody duchem, choć przecież już tyle lat minęło..

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska