https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Dwieście dni Nadziei

Agnieszka Szynkowska
Płk Władysław Nadzieja zarządził uroczysty apel, ale co to za apel bez polskiego hymnu? Znalazł w końcu żołnierza, który potrafił grać na instrumentach i jedyny dostępny instrument - saksofon. I zagrali hymn na saksofonie.
Płk Władysław Nadzieja zarządził uroczysty apel, ale co to za apel bez polskiego hymnu? Znalazł w końcu żołnierza, który potrafił grać na instrumentach i jedyny dostępny instrument - saksofon. I zagrali hymn na saksofonie. Fot. Archiwum
Ahlan wasahlan, witaj Iraku kobiet delikatnych jak kwiaty i nie dających spać moździerzy. Assalamum alaykum, pokój z tobą.

Podpułkownik Władysław Nadzieja wspinał się właśnie na Babią Górę, kiedy zadzwoniła komórka. - Pojedzie pan do Iraku? - pytał generał. Na odpowiedź podpułkownik miał kilka minut, których nie wykorzystał. - Tak - zdecydował.
Co odpowie, wiedział już wcześniej, kiedy formowano drugą zmianę Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Iraku, w sierpniu.

Nikt mu nie kazał, nie żądał, nie wymagał. On chciał tam jechać. - Żeby się sprawdzić. I nie mogłem zostawić swoich żołnierzy - mówi.
A strach? Był, musiał być. Na wojnę każdy go zabiera. I odpowiedzialność. Za słowa, decyzje, za 440 żołnierzy, którymi dowodził, a z których każdy jest inny.
Pierwszy raz podpułkownik Nadzieja, szef sztabu 1 Pomorskiej Brygady Logistycznej w Bydgoszczy, poleciał do Iraku w październiku, na rekonesans. Jak wygląda ta ziemia iracka, na której miał spędzić kolejne pół roku swojego życia? Przyleciał do Bagdadu i pomyślał: nie jest tak źle. - Klimat jak u nas latem, na lotnisku amerykańscy żołnierze, irackie patrole. Ale kiedy jechaliśmy z Bagdadu do Babilonu podjechał jeep, spod niego ktoś rzucił w naszą stronę ładunek wybuchowy. Nikomu nic się nie stało, ale ostudziło mnie to trochę.

Wyjazd

Irak. Święta ziemia Allaha pomiędzy Eufratem a Tygrysem.
Miasta sunnitów, przyczółki szyitów, kraj panów w brodach i kobiet w czarnych czadorach, z których zobaczyć da się tylko brązowe oczy. Irak matek bez dzieci, ojców bez rodzin i dzieci bez niczego. Wojny Saddama i wojny po Saddamie jednym odebrały wszystko, innym niewiele, ale prawie każdemu coś, a wielu kogoś. I na tą obcą, nieswoją, cudzą ziemię, do której nie mają żadnych praw, przyjechali Polacy, Amerykanie i inni.

Podpułkownik Nadzieja spakował kilka zdjęć żony i córek, małą książkę z arabskimi słowami i razem ze swoimi 440 żołnierzami poleciał najpierw do Kuwejtu, gdzie dostali amunicję i kamizelki, a potem pojechał do Babilonu. To tu pułkownik Nadzieja miał być camp commander, dowódcą bazy.

Hymn na saksofonie

Baza wyglądała jak niewielkie miasto, z własnym bazarem, sklepami, namiotami, własną wodą i jedzeniem.
Zapowiedział uroczysty apel, ale co to za apel bez polskiego hymnu? Znalazł w końcu żołnierza, który potrafił grać na instrumentach i jedyny dostępny instrument - saksofon. I hymn zagrali na saksofonie.

Podpułkownik zamieszkał w jedenastoosobowym namiocie, ale chociaż lekko nie było, niżsi rangą mieli gorzej - mieszkali w siedemdziesięcioosobowych. Potem wyremontowali drewniany dom, który zaczęli budować żołnierze z pierwszej zmiany. Pozasłaniali szpary między belkami i jak na wojnę, to salon był pierwsza klasa. W domu wielkości dużego pokoju zrobili przepierzenie z dwoma łóżkami - sypialnią, w drugiej części ustawili ławę, dwa fotele, telewizor i stół. Zamieszkał w nim podpułkownik Nadzieja ze swoim zastępcą. Na irackim bazarze kupił kilka ramek, włożył w nie zdjęcia rodziny i postawił na regale nad łóżkiem.
- W Iraku najtrudniejsza jest codzienność - mówi pułkownik.

A najważniejsza woda. Do ośmiu litrów trzeba jej pić dziennie, a kolejnych siedem służy do prania i mycia. Bo bywają dni, że po godzinie chodzenia w świeżo upranym mundurze nie da się go nosić dłużej. Bo bez picia można zemdleć, paść i nie wiedzieć, co się dookoła dzieje.
A wodę żołnierze czerpali z kanałów i sami ją filtrowali. Filtry trzeba było czyścić, co włącznie z zamknięciem i ponownym otwarciem filtra trwało dwie godziny. - A to oznaczało dwie godziny przerwy w produkcji wody - mówi podpułkownik. - Każda awaria filtra podnosiła mi ciśnienie.

Nie tylko o wodę, ale i o higienę trzeba było dbać, myśleć o niej i czuwać. Codziennie zatrudnieni Irakijczycy wywozili kilka wywrotek śmieci. I bójcie się, jeśli ktoś kiedyś o tym zapomni, bo w tej temperaturze to już nie są żarty.
No tak, jeszcze temperatura. Pięćdziesięciu stopni w Polsce najstarszy góral nie pamięta, a w Iraku tak mają latem na co dzień. Żołnierze pełniący służbę na bramach wjazdowej i wyjazdowej mdleli, przez upał i 25-kilogramowe kamizelki, które mieli na sobie. Dlatego mogli siedzieć, zamiast stać.
Żołnierze na misji mieli pralki i wielu z nich nauczyło się je wtedy samodzielnie obsługiwać. Żona nie przyleci uprać skarpetek i munduru.
Jeden prysznic na dwadzieścia osób. Panie to tam luksus miały. Jeśli byłby jeden kontener z sześcioma kabinami i tylko jedna dama, to żaden mężczyzna nie mógłby tam wejść. Bo to tylko for ladies, tylko dla pań.
Tak samo toalety, Toi-Toie. A potrzebne były, bo żołądek i flora bakteryjna polskiego żołnierza musi się przestawić na arabski klimat, żeby normalnie funkcjonować, a to trwa.

Jedzenie. - Wchodziło się do stołówki, odbierało zapakowane sztućce i talerz, nakładało się kto co lubi, makaron, ziemniaki, frytki. Czasem był kurczak, czasem smażona ryba.
Śniadanie, obiad, kolacja. Kto tęsknił za szynką, musiał poczekać na powrót do domu. Iracki klimat nie tolerował szynek. W przedsionku jadalni stały lodówki z napojami: wodą mineralną, mlekiem bananowym, sokami. A na stole już czekały termosy z gorącymi kawą i herbatą.

Sen. Sześć godzin, czasem dwie, trzy. Jak ktoś zacznie strzelać wieczorem lub nocą, to kto zaśnie? A o szóstej chcesz, czy nie, trzeba już być na nogach.
Każdy dzień był inny, powiada podpułkownik. Ale codziennie musiał zebrać meldunki ze swojej strefy i bazy, odbyć odprawę u przełożonego, który określał najważniejsze zadania, odpowiadał za dostarczenie wody i jedzenia dla dwóch i pół tysiąca osób w bazie, codziennie musiał poinstruować konwój lub patrol.

Zasadzki

- Kiedyś w nocy żołnierze wyjechali na patrol. Typowy, rutynowy, planowany. Skręcili w drogę i zasadzeni bojówkarze zaczęli strzelać. Ale Polacy sobie poradzili.
Podpułkownik Nadzieja też czasem jeździł. Nie chciał posyłać żołnierzy, tych młodszych i starszych, zanim sam nie sprawdził, co ich czeka. Ale co tam czekało, nawet za najbliższym rogiem, tego nikt nie wiedział. Bo skąd?
- Bojówkarze działali tak: checking, probing, accion. Wypróbują, jeśli nie zareagujesz - zaatakują. Jak samochód stanął przed bazą, dzwoniliśmy do miasta, żeby go zabrano. Bo za chwilę ktoś mógł napełnić go materiałami wybuchowaymi.
Najgorszy dzień. - Dziewiątego czerwca. As - Suvaniyya, lotnisko. Grupa polsko - litewsko - słowackich saperów unieszkodliwiała tam niewybuchy, bomby lotnicze, inne materiały. Tego dnia Irakijczycy ostrzelali ich z moździerzy. Zginęło sześciu żołnierzy, w tym dwóch Polaków. Siedziałem przy biurku, wbiega szef sztabu i mówi: dowódco, szczęście nas opuściło. I powiedział, co się stało.
Kiedy indziej ktoś podłożył reklamówkę z puszkami piwa pod bramę. W jednej z nich umieścili wcześniej bombę. Gdyby żołnierz nie siedział na warcie, ale stał, już by go pewnie nie było.
Nie było mowy, żeby usiąść samemu przez chwilę, w ciszy, spokoju. Po pierwsze trzeba pilnować bram: wjazdowej i wyjazdowej. Przeszukać dokładnie Irakijczyków, którzy wchodzą na teren bazy, a wszystko okiem i ręką żołnierza trzeba było sprawdzić, mówi podpułkownik.
Ale nie tylko o bomby tu chodzi, ale i o wódkę dla Polaków, i drugs, narkotyki dla innych. Po cichu niektórzy czasem kupowali. Podpułkownik Nadzieja miał im w tym przeszkodzić: -Kiedyś zrobiliśmy nalot na bazar i kilka butelek alkoholu wychwyciliśmy. Były choćby w małym, drewnianym wózku, w jego drugim dnie.
Inne problemy? Też były. Jeśli komuś zabrakło wody. Żołnierze się denerwowali, słabli, chcieli porozmawiać, wyrzucić strach, ból, nerwy.

Kultura

Arabowie. Irakijczycy. Był Hassan i Raji - handlarze na bazarze i ci spod bramy. Prosili, rozmawiali, uśmiechali się, rozpaczali pewnie też. Ahlan wasahlan, witam mówił im podpułkownik. - Większość z nich była bardzo sympatyczna.
Kiedy jedzie do obcego kraju, próbuje nauczyć się kilku słów w tym języku. Wahid, isnan, salasa, raz, dwa, trzy. Koniec snu, rano, śpiew muezina. Kiedy nawoływali do porannej modlitwy z dwóch pobliskich meczetów, zdarzało się, że podpułkownikowi cierpła skóra. Allah akbar, Bóg jest wielki. - Nie da się przejść koło tego obojętne. W święto Ashura ograniczyli patrole, żeby pielgrzymi spokojnie doszli do Karbali.
Pod koniec misji podpułkownik poprosił panią archeolog, która pracowała w Babilonie, o oprowadzenie po mieście.

Taki szacunek bije ze słów podpułkownika. Katolik, który wierzy w Boga, także tego islamskiego, muzułmanów, którzy modlą się do tego samego Boga, tyle że inaczej. - I tego samego co my oczekują.

Równo po dwustu dniach podpułkownik Nadzieja wrócił do Polski, do rodziny, jazzu, nauki języków, budowania modeli statków schowanych w butelkach. Do wędkarstwa na razie nie, bo chociaż wędkę ma od dawna, czasu nie bardzo. Za zarobione w Iraku pieniądze nie kupił ani nowego samochodu, ani większego mieszkania. Kupił za to akcje, które co jakiś czas dostarczają mu dywidend.
- Pojechałby pan tam jeszcze raz?
- W takim charakterze, w jakim byłem, już nie. W spokojniejszym - tak. Po raz drugi nie wchodzi się do tej samej rzeki.

Agnieszka Szynkowska
[email protected]

Wybrane dla Ciebie

MISTRZOWIE FOTOGRAFII Głosowanie rozpoczęte! Głosuj na swoich faworytów!

MISTRZOWIE FOTOGRAFII Głosowanie rozpoczęte! Głosuj na swoich faworytów!

Zmiany w zwolnieniach z abonamentu RTV. Te osoby także nie muszą go płacić

Zmiany w zwolnieniach z abonamentu RTV. Te osoby także nie muszą go płacić

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska