Dobrze widać Betlejem z Góry Oliwnej; leży na wzgórzach, pod nimi w dole, Jerozolima. Widok sielski: białe domy, zieleń oliwek, nad tym wszystkim błękit południowego nieba. Z tych betlejemskich pagórków bez trudu można ostrzeliwać południowy skraj stolicy, kępy oliwek dają dobre schronienie snajperom.
Wtedy, pod koniec lutego, gdy stałem na Górze, Betlejem to była jeszcze Autonomia i z miasta jeszcze nie ostrzeliwano wszystkiego, co żyło za izraelską granicą. Minął miesiąc i trochę: zaczęto strzelać, więc teraz państwo palestyńskie umiera. W Ramallah, Dżeninie, jeszcze chwila i przyjdzie kolej na Nablus, już nadejdzie czas Betlejem: kiedy to piszę walki trwają pod Bazyliką Narodzenia Pańskiego.
Gorzką prawdą stały się słowa kolędy, że "przybieżeli do Betlejem": naprawdę przybieżeli. Czołgami.
Trzeba być, żeby poczuć, dziś to wiem. Wojna w Afganistanie, rewolty na Filipinach czy w Indonezji, cos tam się dzieje w Ameryce Południowej, gdzieś jeszcze i jeszcze gdzieś - tak daleko, za morzem albo nawet kilkoma, trochę to grzeje, bardziej ziębi. Informacja w gazecie, pół minuty filmu w telewizji - tyle. Tyle samo znaczyła dla mnie ta cała infitiada, Autonomia, Szaron z Arafatem, Żydzi, Arabowie, Bóg z nimi, nasza chata z kraja, a koszula bliska ciału.
Ze mną tak było.
Potem wszedłem na Górę, na której Chrystus mówił do uczniów, spacerowałem Via Doloresa, Jego śladem, na Golgotę, dotknąłem Grobu. I położyłem też dłoń na jedynej ścianie, która została ze Świątyni Heroda, stałem przed straganami arabskiej dzielnicy.
Nie tylko, bo stałem przed hotelem Gerani w śródziemnomorskiej Netanii (3 zabitych Żydów, w tym półroczna dziewczynka) i 200 metrów dalej - w Park Hotelu (15 rozszarpanych bombą, ponad 30 rannych).
To nie tak, że zrozumiałem, dalej nie wszystko rozumiem, ale poczułem: nienawiść, strach i niemożność cofnięcia się ani o krok, ani o pół. Śmiertelny klincz.
Pojmuję Arabów, którzy chcą i muszą mieć własne państwo, a Autonomia jest tylko jego okrutną karykaturą: kilkanaście enklaw rozsianych na Zachodnim Brzegu, do tego skrawek Gazy. Pojmuję ich rozpacz, bezradność i gniew, bo wiedzą że nie mają najmniejszych szans w otwartej walce z najlepiej wyszkoloną - wcale nie na poligonach - armią świata. Ale wiem też, co myślą Żydzi, którzy wrócili do Ziemi Obiecanej, zbudowali na niej państwo - od nowa i z niczego, wygrali trzy wojny w obronie tego miejsca, które - wierzą dał im Bóg. I teraz mieliby je oddać?
Jest niedobrze, gdy rację mają wszyscy. Tragedia zaczyna się wówczas, kiedy oprócz racji mają jeszcze pistolety maszynowe i więzienia. Wtedy tylko jedno zdaje się nie ulegać wątpliwości: nie będzie pokoju pod oliwkami. Chociaż ta ziemia zasłużyła sobie nań jak chyba żadna inna.
A u nas ludzie mają różne problemy. Za tydzień postaram się zaspokoić ciekawość żnińskiej powiatowej organizacji Samoobrony, dlaczego jednak piszę o Lepperze, choć obiecałem, że nie będę.
Dzisiaj w Betlejem
Jan Raszeja