https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

"Enigma. Bliżej prawdy" rozmowa z Markiem Grajkiem

Hanka Sowińska
Fot. Tytus Żmijewski
Irytuje mnie bezkrytyczne podejście historyków, którzy powtarzają, że Bertrand przyjacielem Polaków był i basta.

- Warszawa, Nowy Świat 43, tel. 55-50-25. To namiary na...

- Wytwórnię Radiotechniczną AVA, w zasadzie jej pierwszą siedzibę. Później fabryka mieściła się przy ulicy Stępińskiej.

- W okresie międzywojennym te dane można było znaleźć w warszawskiej księdze adresowej. I w tym właśnie zakładzie produkowano części do polskich wersji niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma, którą pod koniec 1932 r. złamali Polacy.

- Zbieg okoliczności, ale na potrzeby kolejnego wykładu, który przygotowuję, obejrzałem film; wypowiada się w nim Czesław Betlewski. Powiedział coś, co muszę sprawdzić, albowiem jego słowa negują część naszej dotychczasowej wiedzy o tym, gdzie powstawały repliki Enigmy. Twierdzi, że znakomita część elementów do tej maszyny była wytwarzana w firmie "Fontana".

- Pierwszy raz słyszę o takiej fabryczce.

- Ja również. Ale widzi pani, rozpoczynamy rozmowę, a tu okazuje się, że jest coś, czego nie znamy, i że niewiedza jest obustronna.

- I że mieliśmy na uwadze akurat ten sam wątek.

- Nie możemy zatem powiedzieć, że nasza wiedza o Enigmie została raz na zawsze ustalona. Okazuje się, że jest inaczej, że błądzimy jak dzieci w ciemności... Nadal trzeba weryfikować każdy trop, który akurat życie nam podsunie.

- Zaczęłam od adresu, bo zastanawia mnie jedno: czy to był świadomy zamysł, by coś, co takie tajne było nieprzyzwoicie jawne.

- Brak kamuflażu to... najlepszy kamuflaż. Ta taktyka wielokrotnie się sprawdziła. Przykładem zakłady w Letchworth, w których produkowano brytyjskie "bomby" i zwykłe maszyny biurowe. "Bombie" nadano kryptonim "Cantab". Ważna była końcówka nazwy, bo wskazywała, że jest to jeden z wytwarzanych tam tabulatorów. Po gotowe urządzenia podjeżdżała zwyczajna ciężarówka i bez żadnej eskorty wiozła je do ośrodka kryptologicznego w Bletchley Park. Wręcz ostentacyjnie rezygnowano z jakichkolwiek zewnętrznych atrybutów tajemnicy, żeby pokazać, że to tylko zwykłe maszyny biurowe.

- Po zakończeniu wojny, na długie dziesięciolecia, nad historią "Enigmy" zapadła kurtyna milczenia. Nieżyjący już prof. Józef Garliński pisał o "cudzie zachowania tajemnicy". Po siedmiu latach badań i pracy nad książką ma pan własną teorię w tej właśnie kwestii.

- Można wskazać na dwa elementy: czysto techniczny i psychologiczny. Musimy pamiętać, że pod koniec wojny, wśród prawie 12-tysięcznej załogi Bletchley Park, w zasadzie nikt - włączając w to nawet członków najwyższego kierownictwa ośrodka, nie wiedział wszystkiego na temat dekryptażu. Stosowano tam, z niezwykłym rygoryzmem, zasadę podziału odpowiedzialności, którą Anglicy określają "need to know". Czyli wiesz tyle, ile potrzebujesz do wykonania swojej roboty. Nie wiesz niczego, co dzieje się w sąsiednim pokoju, baraku, etc. Ze wspomnień uczestników tej przygody wynika, że ta zasada była rzeczywiście respektowana.

- W nakręconym w 2001 r. przez Michaela Apteda filmie "Enigma", który nas tak bardzo zbulwersował, bo jego bohaterem uczyniono Polaka próbującego tajemnicę Enigmy sprzedać Niemcom, młoda radioteegrafistka pyta, czy to, co ona robi, ma w ogóle sens, czy to jest ważne.

- Najwyżej kilkadziesiąt osób w tym ośrodku wykonywało pracę rzeczywiście intelektualną, taką, która była ekscytująca, porywająca. Pozostali zajmowali się nudną, rutynową robotą. Musiały pojawiać się wątpliwości. Najważniejsze, że zasada "need to know" działa. Druga rzecz to sposób rekrutowania ludzi do pracy w wywiadzie. Wszystkie tajne służby w świecie używają tej samej metody - zatrudniają tylko i wyłącznie osoby znajome czy skoligacone.

- Liczymy na swoich.

- Właśnie. Znane są ich życiorysy, niektóre fakty z ich życia można zweryfikować, rozpytując wśród znajomych bądź krewnych.

- Klasycznym przykładem rodzinnych tradycji są bydgoszczanie - bracia Gacowie. Kazimierz znalazł się w warszawskim Biurze Szyfrów Oddziału II w 1938 r. niewątpliwie za wstawiennictwem starszego brata Zbigniewa.

- To nie był jedyny przypadek. Pracował tam również Sylwester Palluth, bratanek Antoniego. Czy wie pani, że jeszcze jedna członkini rodziny Palluthów trafiła do Biura Szyfrów.

- Nie wiem.

- Przyszła do pracy... 1 września 1939 r. i usłyszała: "Dziewczyno, zaczęła się wojna, idź do domu i zapomnij, że w ogóle u nas byłaś". Pech chciał, że ewakuowała się na wschód i wpadła w ręce Sowietów. Znaleziono przy niej legitymację wojskową, którą wydano jej 31 sierpnia. Za to, że chciała ukryć, iż nie jest cywilem, tylko pracownikiem wojska, zesłano ją na Syberię. Dopiero amnestia sprawiła, że odzyskała wolność. Trafiła do Andersa, wyszła z ZSRR z jego armią.

- Podobno sekret Enigmy pozostał w ukryciu, bo Brytyjczycy wykorzystywali maszyny w pracy tajnych służb jeszcze przez długie lata.

- To prawda. Rozpowszechniano natomiast informacje, że po 1945 r. rozebrano wszystkie "bomby" i maszyny typu "colossus". Nic takiego się nie stało. Pozostawiono 12 egzemplarzy, które przeniesiono do dawnej stacji "bomb" w Eastcott. Służyły do łamania szyfrów sowieckich. Fakt, że po wojnie Rosjanie używali urządzeń szyfrujących opartych na tej samej zasadzie, co maszyny niemieckie podczas wojny, był decydującym argumentem, by utrzymać Enigmę w tajemnicy. Ale było coś jeszcze. Anglicy podczas wojny zdobyli około 20 tysięcy egzemplarzy Enigmy. W powojennych latach ekonomicznej mizerii służby ratowały swój budżet, sprzedając je do krajów Trzeciego Świata, z uzasadnieniem, że jest to produkt dobry, godny zaufania, bo niemiecki. Zyski z takich transakcji były podwójne. Dostawano gotówkę i wgląd w łączność krajów, w których Brytyjczycy mieli swoje interesy. Wiemy np., że Anglicy czytali szyfry egipskie w czasie kryzysu sueskiego (1956 r., konflikt między Egiptem a Izraelem).

- W jednym z wywiadów powiedział pan, że historię Enigmy poznał z filmu Romana Wionczka.

- Powiedzmy, że to duże uproszczenie, ale niech tak będzie.

- Przy wielu wadach tego filmu, przy zawężeniu tematu przedstawiono w nim poprawną historię Enigmy.

- Prawdziwą na tyle, na ile była wówczas znana.Mam pretensje do historyków poprzedniego pokolenia, że tak strasznie zmarnowali daną im, niebywałą szansę wydobycia informacji od tych, którzy w dzieje Enigmy byli zaangażowani.

- W Polsce ten temat zmonopolizował Władysław Kozaczuk.

- Nawet nie o niego mi chodzi. Nie mam pretensji o to, że zebrane przez niego materiały źródłowe leżą niedostępne dla historyków w skrzyniach w jednym z warszawskich wieżowców.

- Miał na wyłączość Mariana Rejewskiego.

- Gdyby było inaczej, też nic by z tego dobrego nie wynikło. Sięgałem po prace wielu historyków, reprezentujących najlepsze szkoły metodologii historycznej i stwierdzałem, że oni również błądzili.

- W czym tkwi problem?

- Warsztat, jakim posługuje się historyk, wystarcza na to, by na podstawie dostępnych źródeł zrekonstruować - mniej lub bardziej poprawnie - jakieś wydarzenia z przeszłości. Nie da się, niestety, podejść w ten sposób do czegoś, co jest dziedzictwem tajnych służb. Daje o sobie znać zasada fragmentaryczności dokumentów. Po to, by rozplątać historię Enigmy, potrzebne jest współdziałanie co najmniej dwóch kategorii badaczy - historyków i kryptologów.

- Pan szczęśliwie łączy te dwie profesje, choć historykiem jest z zamiłowania, z zawodu zaś kryptologiem.

- I pewnie dlatego udało mi się pewne wątki wyprostować.

- Niezwykle ciekawa, w pańskiej interpretacji, jest ocena fałszerstw, jakich dopuszczali się ci, którzy o Enigmie pisali od połowy lat 70.

- Nie można nie było zadać pytania: jak doszło do tak dramatycznych wypaczeń prawdy historycznej? My, Polacy jesteśmy skłonni przypuszczać, że był to diaboliczny spisek Brytyjczyków, którzy chcieli sobie przypisać zasługi w pokonaniu Enigmy. Tak nie było. Gdy po zakończeniu wojny zaczęto spisywać tę historię, wśród osób, które znały prawdę, nie było najważniejszych "aktorów" znających polski wkład w pokonanie Enigmy. Nie było genialnego brytyjskiego matematyka Alana Turinga i czołowego kryptologa Alfreda Dillwyna Knoxa.

- Ale był Alexander Denniston, dyrektor ośrodka w Bletchley Park. Dzięki historykom z polsko- brytyjskiej komisji, powołanej w 2000 r. do odnalezienia akt polskiego wywiadu wiemy, że w 1948 r. napisał raport z konferencji, która odbyła się w lipcu 1939 r. w Warszawie. Wtedy właśnie Polacy podzielili się z Brytyjczykami i Francuzami tajemnicą Enigmy. Odnalezione przez Eugenię Maresch i dr. Jana Stanisława Ciechanowskiego dokumenty zostały opublikowane w książce "Marian Rejewski. Życie Enigmą pisane", którą w 2005 r. wydał bydgoski ratusz.

- I w której - co przyznaję otwarcie - zapożyczyłem się, pisząc swoją książkę. Historia Enigmy dotarła do szerszej publiczności w wyniku - jak ja to określam - cesarskiego cięcia, które dokonał Gustave Bertrand, w okresie międzywojennym szef francuskich służb kryptologicznych. Wbrew temu, co dotąd pisano, Bertand nie był mężem opatrznościowym, który po klęsce wrześniowej ratował pracowników Biura Szyfrów wyciągając ich z obozów w Rumunii, a potem wziął ich pod swoje skrzydła i troskliwie się nimi zajmował. Według mnie to ordynarny handlarz kryptologicznymi tajemnicami. Jest odpowiedzialny za to, że naraził kryptologów na niebezpieczeństwo utraty życia. Przypomnę, że po ewakuacji ośrodka "Cadix" i przeprawianiu się przez Pireneje niektórzy Polacy zostali zdradzeni. Po wojnie Bertrand objeżdżał niemieckie strefy okupacyjne, poszukując dokumentów dotyczących jego aresztowania. Robił to z pasją godną lepszej sprawy. Zapewne chciał zdobyć kompromitujące go materiały. Gdy umarł (1976 r.) do jego domu wkroczyli funkcjonariusze francuskiego kontrwywiadu i wynieśli wszystko, co można było zabrać. Czego szukali?

- Denniston pisze o Bertrandzie, że był geniuszem w wykorzystywaniu umiejętności innych.

- Dlatego irytuje mnie bezkrytyczne podejście historyków, którzy za Kozaczukiem powtarzają, że Bertrand przyjacielem Polaków był i basta.

- Wrzuca pan także kamyczek do ogródka polskiego rządu emigracyjnego, który nic nie zrobił, by dobrze wykorzystać naszych kryptologów.

- Powinni byli trafić doAnglii, ale sprzeciwiał się temu Bertrand. Wiemy przecież, że Brytyjczykom bardzo zależało na tym, by trójka naszych kyrptologów - Marian Rejewski, Henryk Zygalski i Jerzy Różycki znalazła się w Bletchley Park. Głupota i personalne intrygi w łonie naszych władz doprowadziły do tego, że pozwoliliśmy Francuzom zmarnować nasze najlepsze aktywa.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska