Ciężko jest być znanym poetą. Nawet po śmierci. Weźmy na przykład takiego Herberta. Od kiedy otworzyli drzwi archiwów i zajrzeli do wszystkich teczek, pojawiło się pytanie: czy on też był TW? Donosił czy nie? Za pierniki czy za rurki z kremem? A może za zestaw obowiązkowy, czyli kawę i wuzetkę?
Z czystej ciekawości odwiedziłam Archiwum UMK, żeby przekonać się, co kryje teczka słynnego Zbigniewa. Może znajdę tam jego raporty, a na nich tłuste ślady po otrzymywanych od władz słodyczach? Niestety, nic z tych rzeczy. Oprócz karty rejestracyjnej z podstawowymi informacjami o studencie oraz świadectwa odejścia z naszej uczelni nic ciekawego. Ale zaraz, zaraz... Coś się kryje pod nimi! Tak, to wyraźny dowód winy Herberta - pismo z prośbą o przełożenie egzaminów! Z dokumentów wynika, że prof. Namysłowski nie zgodził się na zmianę terminu i musiał się pan Herbert dostosować, jak cały studencki plebs, do ówczesnego dziekana. Co za wstyd! I bądź tu, człowieku, kimś znanym! Potem przyjdą tacy, będą oglądać, przeglądać, sprawdzać oceny w indeksie, wyśmiewać się z komunijnego zdjęcia w legitymacji studenckiej... A potem powiedzą: tak, widziałem teczkę Herberta.
Dlatego jesli ktoś mnie spyta, co poeta ma w teczce, odpowiem tak: poeta w teczce ma: zeszyt, pióro i drugie śniadanie.