Jeśli już wybieramy się do Europy, to dobrze jest wziąć ze sobą na drogę kilka rzeczy, które mogą się przydać. Pewnie, można się spierać, co powinno się znaleźć w podręcznym bagażu, ja też w tej kwestii nie mam pełnej jasności, ale myślę, że swoją flagę - i owszem, weźmy. Starannie złożona, dużo miejsca nie zajmie. Korzyść taka, że nas nie pomylą z innymi Europejczykami.
Wzięło mnie na biało-czerwoną za sprawą radnego sejmiku wojewódzkiego, Zygmunta Kwiatkowskiego, golubskiego kasztelana, który zaproponował kolegom rajcom sejmikowym, że dobrze byłoby, aby przed polskimi urzędami państwowymi i samorządowymi zawisły polskie flagi. Nie tylko w święto ku czci czegoś, ale każdego dnia. Nawet w sobotę roboczą.
Technicznie sprawa wydaje się banalna: maszt plus flaga plus - od czasu do czasu, trzeba ją przeprać. Koszta żadne. Proste? Wcale nie.
Wojewódzki radny Roman Tasarz ma wątpliwości i się nimi dzieli: "Trzeba być dumnym z przynależności narodowej, ale odgórne dekretowanie obowiązku wywieszania flag gdzie się da, nie jest właściwym rozwiązaniem", bo "najdroższych słów i symboli się nie nadużywa". A poza tym: tyle ten nasz zapracowany sejmik ma ważniejszych spraw (bezrobocie, kontrakt wojewódzki), że naprawdę daj pan spokój, panie Kwiatkowski.
Sensu w tym niewiele.
Trochę jeździłem po świecie, pewnie nie po tym samym co Tasarz, więc refleksje mam inne. Widziałem narodowe flagi wiszące - w świątek i w piątek - nie tylko przed urzędami, ale także przed chłopskimi zagrodami, sklepami, wielkimi hipermarketami, rozpięte nad miejskimi deptakami. Pewnie rzeczywiście nikt tam nikomu nie kazał niczego wciągać na maszty, ci ludzie zrobili tak sami z siebie. U nas też się trochę zmienia - coraz więcej flag narodowych pojawia się na domach w święta - i niech tak zostanie, niech będzie chociaż tak. Ale, ale... Sądzę, że elementarnym obowiązkiem ludzi sprawujących władzę - z nadania państwa czy z łaski jego obywateli - jest oddanie Rzeczpospolitej szacunku, który Jej się należy. Najbardziej widocznym jest biało-czerwona, cała reszta wedle uznania i pomysłu. Poza wszystkim innym miałoby to znaczenie praktyczne: ludność przyjeżdżająca np. do Torunia od razu wiedziałaby gdzie sejmikowi radni kombinują jak tu by uporać się z bezrobociem. Albo z jakimś kontraktem, albo z Zygmuntem Kwiatkowskim i jego pomysłami.
Pan Tasarz ma rację o tyle, że istotnie podejmowanie uchwał w materii flagi narodowej wydaje się śmieszne i niepotrzebne. Przecież wystarczyłoby, aby marszałek, wojewoda, prezydent, burmistrz czy wójt kazali tzw. gospodarczemu zainstalować flagę przed albo nad urzędem i po sprawie.
Problem w tym, że większość z nich nigdy nie wpadła na ten pomysł. Przychylnie zakładam, że ojczyznę noszą w sercach i nie są skłonni nadużywać jej imienia nadaremno. Tyle, że serce takiego np. marszałka Achramowicza nigdy nie było publicznie eksponowane. A i nikt mu nie każe chodzić po toruńskiej starówce i śpiewać "Ukochany kraj, umiłowany kraj". Starczy, że poczuje się liderem tej społeczności, w tym województwie, w kraju który ma nazwę i flagę.
To dotyczy wszystkich innych biorących pieniądze Rzeczpospolitej i jej obywateli.
Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że panie i panowie radni, miast zrobić to co powinni, a więc błyskawicznie zaakceptować wniosek Kwiatkowskiego, skierowali go do komisji, która rozpatrzy, zbada, zaopiniuje.
I tak proste słowo gadaniem się stało.
Flaga na maszt!
Jan Raszeja