Michał Gołaś był bez wątpienia największym polskim bohaterem Giro d'Italia, jednego z trzech najważniejszych etapowych wyścigów kolarskich na świecie. Torunianin był trzeci na 6. etapie, został na jeden dzień wiceliderem klasyfikaacji, przez jeden dzień walczył o różową koszulkę lidera, przez trzy zakładał koszulkę najlepszego górala (zgodnie z tradycją dostał ją na własność). Z miejsca stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich kolarzy.
Był zawsze drugi
Dla wychowanka Pacificu to coś nowego. - Przez całą karierę byłem zawsze drugi. Kolarstwo uczy pokory i umiejętności przegrywania. Na starcie staje nas 200, a wygrywa tylko jeden. Takie zainteresowanie ze strony kibiców i mediów było bardzo miłe i spotkało mnie to pierwszy raz w karierze. Odbierałem telefony ze stacji radiowych i telewizyjnych, które wcześniej kolarstwem w ogóle się nie interesowały - opowiada kolarz.
Gołaś dziś najbardziej żałuje 12. etapu, na którym chciał walczyć o etapowe zwycięstwo. Tuż przed metą atakował samotnie, ale został doścignięty przez grupę pościgową i ostatecznie zajął 9. miejsce.
- W tamtym momencie byłem już wygrany: miałem niebieską koszulkę, byłem wiceli-derem klasyfikacji generalnej. Nie czułem już żadnej presji i bardzo chciałem powalczyć o etapowe zwycięstwo. Miałem 80 procent szans tego dnia. Jedna chwila zawahania w grupie za mną i wygrałbym. To był także mały błąd taktyczny. Powinienem dostać sygnał, że grupa za mną ruszyła i wtedy bym na nich poczekał i spróbował szczęścia na finiszu - opowiada Gołaś. - Wszyscy mnie chwalili za aktywność, ale dla mnie to za mało. Mogę już nigdy nie mieć szansy, żeby założyć koszulkę lidera wielkiego touru.
Silna wola debiutanta
W zupełnie innej sytuacji jest Michał Kwiatkowski. To mistrz świata i Europy juniorów, zdobywca Pucharu Świat juniorów, bez konkurencji w Polsce w tej kategorii wiekowej. On zawodowego kolarstwa dopiero się uczy i w Giro przeżywał naprawdę ciężkie chwile.
Już na początku w Danii mocno się potłukł, potem zmagał się z przeziębieniem. Najtrudniejsze były jednak kryzysy organizmu. - To nawet trudno opisać, myślisz tylko o odpoczynku. Najważniejsze jest wtedy pozytywne myślenie. Trzeba gdzieś znaleźć je w sobie, gdy na nic już nie ma się ochoty. Był jeden etap, na którym prawie się wycofałem. Cały czas towarzyszył mi dyrektor sportowy w samochodzie i zachęcał do walki do końca - opowiada Kwiatkowski.
21-letni kolarz podkreśla, że pewnie nie dojechałby do mety w Mediolanie, gdyby nie wsparcie Gołasia.
Dwóch w piątce?
Obaj torunianie teraz marzą o miejsce w olimpijskiej reprezentacji. Trener Piotr Wadecki ma już wyselekcjonowaną piątkę kandydatów do trzech miejsc w Londynie.
- Rozmawiałem z nim po Giro, powiedział mi, że jestem w tym gronie i mam się spokojnie przygotowywać - przyznaje Gołaś.
Kwiatkowski liczy na miejsce w jeździe na czas, w której dobrze wypadał we Włoszech. Kandydatów zostało tylko dwóch: Maciej Bodnar z grupy Liquigas i właśnie torunianin.
- Za każdym razem staramy się potwierdzać, że jeden jest lepszy od drugiego. Decyzja ma zapaść do połowy lipca, więc ostatnim i najważniejszym sprawdzianem będą mistrzostwa Polski. Nie znam trasy, ale dystans jest bardzo długi, bo aż 50 kilometrów. Jestem jednak w dobrej dyspozycji i zamierzam walczyć o złoto - przyznaje torunianin.
Czytaj e-wydanie »