- Trochę się boję tej prywatyzacji - przyznaje pani Elżbieta, mieszkanka Golubia-Dobrzynia. - PEC należy do miasta, nie przynosi strat. Po co go sprzedawać i ryzykować podwyżki cen?
To samo pytanie zadaje burmistrzowi 333 mieszkańców miasta, którzy podpisali listę sprzeciwu wobec sprzedaży spółki.
- To najlepsza chwila na prywatyzację - wyjaśnia Roman Tasarz. - W tej chwili nie musimy jeszcze tego robić - więc jesteśmy w komfortowej sytuacji, możemy przebierać w inwestorach. Z funduszy UE dostaliśmy ok 30 mln zł dofinansowania na kluczowe inwestycje - ale musimy do nich dołożyć niemal jeszcze raz tyle. To nie znaczy, że prywatyzacja ma być sposobem na załatanie dziury w budżecie.
Jesteśmy w stanie wyasygnować pieniądze, ciągle mamy zdolność kredytową. Ale co będzie za dwa, trzy lata? Może się okazać, że funduszy brak, a PEC trzeba będzie sprzedawać na łapu-capu, po niekorzystnej cenie.
Kluczowe inwestycje to m.in budowa nowej oczyszczalni ścieków, kanalizacji czy drugiego ujęcia wody. Z kolei modernizacja kanalizacji sanitarnej i wodociągowej wiąże się z wymianą nawierzchni dróg. To wszystko może stanąć pod znakiem zapytania, gdy zabraknie pieniędzy.
Ile miasto zyska na sprzedaży spółki? Tego nie wiadomo, ale na pewno PEC nie zostanie sprzedany poniżej wartości księgowej - 6 mln. zł.
Mieszkańcy przede wszystkim boją się podwyżek cen. - Lokatorzy będą musieli zapłacić nowemu właścicielowi za wszystkie koszty, które ten poniesie - twierdzi na forum "Gazety Pomorskiej" jeden z czytelników. - A przyszły właściciel będzie stosował taką taryfę, jaka jemu odpowiada.
Żeby zapobiec nieuzasadnionym podwyżkom, miasto obwarowało ofertę zastrzeżeniami. Przede wszystkim - w negocjacjach mogą wziąć udział wyłącznie inwestorzy branżowi. Tacy, którzy nie będą ustanawiać zbyt wysokich cen choćby w obawie o swój wizerunek na rynku.
Niemal połowa PEC-ów w Polsce wciąż przecież jeszcze czeka na prywatyzację - nikt nie bęzie negocjował z firmą o złej sławie. A co najważniejsze - poważni inwestorzy nie będą chcieli błyskawicznie odzyskać poniesionych kosztów.
- W branży ciepłowniczej nakłady zwracają się po kilkunastu, kilkudziesięciu latach i inwestorzy zdają sobie z tego sprawę - wyjaśnia Teresa Tyborowska, prezes PEC-u. - Przyszły właściciel na zwrot kosztów będzie musiał poczekać co najmniej 10 lat, jesli nie więcej.
Dodatkowym zabezpieczeniem jest Urząd Regulacji Energetyki, który kontroluje ceny. Jeśli przekroczą one pewien limit, URE po prostu je blokuje. - To urząd, który stoi na straży konsumentów, a nie spółki - mówi Tyborowska.
- Przyszły właściciel musi uzasadnić ceny tzw. kosztami kwalifikowanymi, czyli np. opłatą za opał czy remonty. Nie może wyjąć kwoty "z kapelusza". Owszem, podwyżki były i będą - ceny za opał rosną - ale przeciętny Kowalski nie powinien zauważyć róznicy po zmianie właściciela spółki.
Proces prywatyzacji jest w toku. Zakończy się najprawdopodobniej w przyszłym roku. 5 proc. udziałów spółki zostało zarezerwowane dla miasta, 10,6 proc. - dla pracowników. Reszta czeka na nabywcę.
