Jak zagrać dynię?
A skąd pan wie o dyni?!
Szpiedzy donieśli.
No dobra, rzeczywiście grałam kiedyś dynię [śmiech]. To była dynia, która na dodatek lubiła jeść parówki, więc przez cały spektakl jadłam paróweczki. Na końcu zdejmowałam skorupę grubej dyni i byłam piękną tancerką.
Jeśli ktoś potrafi zagrać nawet dynię, to po co mu sprawdzać swoje umiejętności w konkursach?
To akurat zrobiłam dla siebie. Przyszedł taki czas, że właściwie mogłabym już być na emeryturze, choć wcale nie czuję się emerytką. Ale zawsze marzyłam, żeby ktoś posłuchał mojego głosu. Owszem, byłam śpiewająca aktorką, ale życie tak się ułożyło, że śpiewanie nie znalazło się w centrum mojego życia. Stwierdziłam – co mi właściwie szkodzi. Oglądałam dwie poprzednie edycje The Voice Senior i pomyślałam, że spróbuję. Ostatniego dnia składania zgłoszeń wysłałam swoją deklarację. I przyjęli mnie! Myślę, że trochę też miała na to wpływ pandemia i pozamykane teatry. Miałam jakiś niedosyt pracy.
Energiczna babka w średnim wieku. Co z pani za senior?! Raczej aktorka grająca rolę seniora.
Wiekowo jestem seniorem. W tym roku będę miała 63 lata i wcale się tego nie wstydzę. Ludzie mówią, że w miarę dobrze wyglądam, mimo – a może dlatego – że jestem korpulentna, bo chudym wychodzą zmarszczki [śmiech]. Pomaga mi pogodne usposobienie.
Mało pani stresu? Przecież każdego dnia, kiedy wychodzi pani na scenę, ma pani tego stresu pod dostatkiem. Wie pani jak panią nazywają koledzy z teatru?
???
Histeria Pietrowna.
To prawda, czasem mówią też: Wyczesana. Bo ja mam kompleks swoich słabych włosów, które w związku z tym zawsze muszą być wyczesane. Więc na przywitanie mówią: „O, Wyczesana przyszła”, co oczywiście ma podwójne znaczenie. Bardzo ich lubię i myślę, że mam fajny kontakt z kolegami z teatru. A co do stresu – nigdy nie przypuszczałam, że w The Voice Senior przeżyję znacznie większy stres niż na scenie teatralnej.
W telewizji? Przecież tam wszystko da się wykasować.
Może nie było tego widać na nagraniu, ale emocje były niesamowite. Na szczęście mam już tyle lat doświadczenia, że nawet jak zapomnę tekstu, robię to w taki sposób, żeby widz się nie zorientował. O ile w przypadku normalnego tekstu jest to prostsze, to w piosence nie każdy aktor to potrafi, bo tekst musi mieć swój rytm. Ale na nagraniu dla The Voice Senior stres był wręcz paraliżujący. Nie umiem wytłumaczyć dlaczego. Może dlatego, że wszystko odbywa się w wielkiej hali, że uczestnik staje przed ogromnymi światłami, że kłębi się mnóstwo pracujących przy tej produkcji osób. Wszędzie panuje półmrok, co chwilę ktoś zaczepia cię z jakąś informacją, niespodziewanie pojawia się kamera, przed którą musisz odpowiedzieć na pytanie, albo fotoreporter. Człowiek jest zupełnie ogłupiały. Jeśli dla mnie, zawodowej aktorki, było to stresujące, to co dopiero dla ludzi, którzy ze sceną nie mieli nic wspólnego. Na szczęście wybrałam sobie opiekuna z mojego rodzinnego miasta - młodego zdolnego Piotra Cugowskiego, dzięki któremu czuję się tam pewniej.
Mieszka pani w domku czy w bloku?
W bloku. Na trzecim piętrze.
No to sąsiedzi nie mają z panią łatwego życia.
Ależ oni naprawdę lubią te próby! Różne programy, w tym kabaretowe, przygotowywaliśmy u mnie w domu. Na miejscu jest keyboard, więc nie ma problemu z przenoszeniem ciężkiego instrumentu. Sąsiedzi sami pytają, kiedy będzie następna próba. Oczywiście, niosą się te piosenki po bloku, bo ja mam mocny głos, po tatusiu.
Śpiewał zawodowo?
Tylko amatorsko, ale pięknym tenorem – szkoda, że nieszkolonym i niewykorzystanym odpowiednio. Mamusia moja, przy wszystkich swoich zaletach, nie miała takiego głosu. Ja śpiewałam od przedszkola. Prosili mnie – Grażyniu, zaśpiewaj – więc Grażynia śpiewała różne piosenki. To były lata 60. więc królowała Violetta Villas, Urszula Sipińska, Maryla Rodowicz.
No właśnie – to chyba niezwyczajne wrażenie, że Maryla Rodowicz, której piosenki śpiewała pani jako dziecko, jest jurorką w programie, w której występuje pani jako seniorka.
I na pewno jeszcze długo będzie śpiewała, bo cały czas jest w świetnej kondycji. To jest zresztą piękne, że ludzie w każdym wieku mogą spełniać swoje marzenia. Przecież w „mojej” edycji VS występuje pani, która ukończyła 90 lat.
Dlaczego Grażynia została aktorką, anie piosenkarką?
Miałam dobry słuch, w przedszkolu chodziłam do ogniska muzycznego na rytmikę i tam mnie wytypowano do szkoły muzycznej. Po trzech lekcjach porzuciłam jednak skrzypce. Ale śpiewanie pozostało. W mojej Szkole Podstawowej nr 3 w Lublinie (bo torunianką stała się dopiero po studiach) był teatrzyk z prawdziwego zdarzenia, chór, zespół wokalny, zespół pieśni i tańca… Naprawdę wiele zawdzięczam szkole i nauczycielom. Współczuję dzisiejszej młodzieży, że nie ma dziś tak wielu okazji do zbiorowej aktywności. Były różne festiwale i przeglądy, również Festiwal Piosenki Radzieckiej. No więc udało mi się tam dojść do etapu miejskiego. Zdobyłam wówczas drugie miejsce, a pierwsza była Beata Kozidrak.
Sensacyjny początek kariery.
Pamiętam ją doskonale [śmiech]. Nie pamiętam co śpiewała, ale przed oczami mam tę szczuplutką dziewczynę o kruczoczarnych włosach, z długimi warkoczami, w plisowanej spódniczce. Kilka lat później, w 1978 roku wypłynęła z Bajmem.
A pani, zamiast muzyki, wybrała aktorstwo.
Chciałam być aktorką, ale byłam strasznie zakompleksiona na punkcie korpulentnej sylwetki. Więc nawet nie próbowałam zdawać na wydział aktorski.
Żartuje pani!
Bynajmniej. Takie rzeczy w człowieku zostają, więc zawsze nie wierzyłam w siebie. Gdybym nie to, może pewne rzeczy inaczej by się potoczyły?

Ale aktorką pani i tak została.
Zdecydowałam się zdawać na wydział lalkarski. No i dostałam się na pierwszym miejscu. I na pierwszym ukończyłam, dlatego dostałam wówczas mieszkanie w Toruniu, które wychodził dla mnie ówczesny dyrektor teatru. No i przyjechałam do Torunia. Z postanowieniem, że tylko na rok.
I zaczęło się. Została pani Babą Jagą, Kataryniarką, Motylem (który utył), Wiedźmą Morską, Żoną Szekspira…
...ale najbardziej lubiłam grać parzystokopytne i pierzaste.
?!
No, najlepiej mi wychodziły. Byłam m.in. świnką Gebgeb i Kaczką Dziwaczką.
Świnka śpiewała?
Oczywiście, musiałam się przebić ze śpiewem przez maskę. Do dziś ten kostium pozostał w teatrze. Kiedy 40 lat temu przyszłam do teatru, zupełnie inaczej to wyglądało. Był parawan i lalki: pacynki, kukły, jawajskie… Nas, aktorów, w ogóle nie było widać. Chodziłam po Toruniu i zupełnie nikt mnie nie rozpoznawał. Teraz lalka jest często pretekstem, a teatr lalek przez te lata bardzo się zmienił. Pełno w nim nowości, multimediów i innej nowoczesnej estetyki. No i aktor zrobił się trochę bardziej rozpoznawalny.
Została pani aktorką na nowo.
Można tak powiedzieć. A teraz, po moim występie telewizyjnym, jest kolejny etap – ludzie mnie zaczepiają i gratulują występu. Ktoś zażartował, że jeśli śpiewałam „Gdzie ci mężczyźni?”, to musi mi drzwi otworzyć. To jest bardzo miłe uczucie po tych latach anonimowości. Najważniejszym widzem jest dla mnie jednak moja 2-letnia wnusia, która też oglądała babcię w telewizji. Specjalnie dla niej nagrałam płytkę i napisałam piosenkę.
To osobliwe, że dla pani wnuczki jednym ze wspomnień z dzieciństwa może być również Maryla Rodowicz. A jak zareagowali koledzy i koleżanki z pracy?
Jedna korekta – ja tego nigdy nie nazywam pracą ani robotą, zawsze idę „do teatru”, a nie do „do pracy”. Żyję tym teatrem, troszkę się na próbach wtrącam i muszę zawsze dorzucić swoje trzy grosze. Ale ponieważ niebawem będzie trzeba odejść i zostawić teatr młodym, chcę jak najwięcej tego doświadczenia oddać. Ale kolegów z teatru mam naprawdę wspaniałych i bardzo żałuję, że ten kontakt na emeryturze z konieczności się ograniczy.
Gdyby miała pani wystąpić i zaśpiewać wyłącznie trzy najważniejsze dla siebie piosenki…
Pierwszą byłaby piosenka, którą od lat śpiewam, choć w tej chili nie mam raczej dla kogo jej śpiewać: „Widzisz mnie piękniejszą niż jestem”. Drugą byłby „List do matki” śpiewany przez Violettę Villas, bo bardzo mi mojej wspaniałej mamy brakuje, chciałabym być tak spokojna i mądra jak ona. A trzecią piosenką byłaby ta, którą napisałam dla swojej wnuczki Aurelki. Napisałam ją i nagrałam jeszcze kiedy córka była w ciąży – żeby się już w brzuchu u mamy przyzwyczajała do babci [śmiech].
Co nam pani jeszcze zaśpiewa w konkursie?
Nie mogę powiedzieć, bo obowiązuje mnie ścisła tajemnica.
Ale mam nadzieję, że nie wystąpiła pani w długiej sukni.
Aaaa, wiem do czego pan zmierza... Rzeczywiście, kiedyś przez długą suknię na próbie zaliczyłam solidny upadek, po którym koledzy już myśleli, że nie żyję. To był bardzo pechowy czas. Wylądowałam wtedy z chorym kręgosłupem w szpitalu, a później miałam jechać do sanatorium. Przez ten wyjazd musiałabym jednak pożegnać się z udziałem w nowym przedstawieniu, więc oczywiście wybrałam teatr. Musiałam ubrać wielką suknię z krynoliną i przez tę suknię runęłam na pierwszej próbie tak, że o mało nie wybiłam sobie zębów. Ale przeżyłam i jakoś dałam radę. Teraz też noszę taką ogromna suknię w „Sonetach” Szekspira, ale już uważam. Za dużo mam jeszcze do zaśpiewania!
