To znaczy jest jedno okno, ale poprzedni użytkownicy zabili je płytą. Zresztą i tak nie można go otworzyć, bo zepsute są zawiasy. Mały, w lecie nieznośnie duszny pokoik i miniaturowa ślepa kuchnia. W sumie 12 m kw. Tak dziś mieszkają Roman i Urszula Cumbrowscy. Sąsiedni bark, podstawiony w dniu eksmisji z terenu budowy autostrady, zajmują rodzice. W środku jest tylko tyle miejsca, aby wstawić dwa łóżka i jedną niewielką komodę.
Oba baraki stanęły na działce w Mniszku, gdzie Cumbrowscy budują własnymi siłami dom. Póki co, końca nie widać. Na razie udało się postawić tylko mury. W tym tygodniu powinna być gotowa więźba dachowa. Jest jednak pewne, że przed zimą, nie uda się go wykończyć tak, aby można w nim zamieszkać. Nawet w najskromniejszych warunkach. Na dokończenie budowy potrzeba minimum 150 tys. zł. Tymczasem czteroosobowa rodzina utrzymuje się z 1100 zł miesięcznie. - Gdyby nie teściowie, nie mielibyśmy nawet na chleb - żali się Cumbrowski. - Ich emerytura musi nam wystarczyć na: lekarstwa, jedzenie, opłacenie prądu jeszcze trzeba coś odłożyć na materiały, jeżeli chcemy cokolwiek zrobić - wylicza.
Groźniejsi od terrorystów
Po domu w Nowych Marzach, z którego usunięto ich siłą, nie ma śladu. Wszystkie rzeczy pospiesznie i byle jak przewiozła firma wynajęta przez komornika. - Nie pozwolono mi spakować nawet osobistych przedmiotów - mówi przez łzy Urszula Cumbrowska. - Tragarze wrzucali wszystko do worków, jak im pasowało. Nie przejmowali się tym, że niszczą dorobek naszego życia. A na koniec podsunięto nam pismo, że osobiście to spakowaliśmy. Na wypadek, gdyby coś zaginęło. Oczywiście, że tego nie podpisałam - mówi.
- Do Magdalenki pod Warszawą, gdzie chciano schwytać groźnych terrorystów, pojechało 15 policjantów. Nas eskortowało 40 - wspomina Cumbrowski. - Czworo schorowanych ludzi.
Cubrowscy czują się oszukani i okradzeni. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Wiele rzeczy zaginęło. - Najbardziej żal mi setek kilogramów złomu. Żelaza, aluminium miedzi - to było warte naprawdę spore pieniądze - podkreśla. - Znikło. Gromadziłem to od lat z myślą o sprzedaży. Dziś miałbym pieniądze na kilka okien. Dobrze, że chociaż psa nam oddali, ale to dopiero po wstawieniu się policjantów ze Świecia.
Barak bez adresu
Roman Cumbrowski stara się myśleć o przyszłości, ale przyznaje, że nie znajduje żadnego jasnego punktu. Najbardziej obawia się zimy. - Nie wyobrażam sobie, jak damy radę - mówi. - Zrobiono z nas nędzarzy bez własnego kąta.
I bez meldunku. Poprzedni adres już nie istnieje. Nowego nie mają. Nie można bowiem zameldować się w domu, który nie został oddany do użytku, a tym bardziej w baraku. To rodzi oczywiste problemy.
Janina Wrzos, pogodna staruszka, od dawna się nie uśmiecha. Razem z mężem nie mogą zrozumieć, co stało się z ich życiem. Dlaczego ze 100-metrowego domu musiała przeprowadzić się do obskurnej nory. - Wszystkie kwiaty, meble zmarnowane, serce boli gdy na to patrzę - szepcze łamiącym się głosem matka Urszuli Cumbrowskiej.
Obiecanki cacanki
W tej sytuacji dziwić może brak widocznej pomocy ze strony gminy. Ograniczyła się ona do oddelegowania na kilka dni dwóch osób do pomocy przy budowie ogrodzenia i pracach porządkowych. To o wiele za mało. - Doskonale pamiętam, jak wójt Dragacza deklarował w telewizji, że nas tak nie zostawi. Jak widać, jest inaczej - podkreśla Cumbrowski. - Ośrodek Pomocy Społecznej także nie zainteresował się tym jak żyjemy, ale na zapomogi dla pijaków są pieniądze.
Niestety, mimo wielu prób nie udało nam się skontaktować z szefową pomocy społecznej w Dragaczu. Gdy okazało się, że chcemy porozmawiać o sytuacji Cumbrowskich, musiała pilnie wyjść z pracy.