Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grudziądz. - Chcę być zdrowa - to najważniejszy plan Ireny Santor (WIDEO)

Rozmawiała MARYLA RZESZUT
Irena Santor na scenie grudziądzkiego teatru
Irena Santor na scenie grudziądzkiego teatru Fot. Piotr Bilski
Rozmowa z IRENĄ SANTOR piosenkarką

- Śpiewa pani od zawsze?
- Od kiedy pamiętam, żyłam muzyką. Już jako mała dziewczynka, w Papowie Biskupim koło Grudziądza, gdzie się urodziłam, często chodziłam do sklepów. Najpierw - z tatą na lody, a kiedy nie mógł ze mną iść, wybierałam się sama. Wchodziłam i pytałam: "Czy mogę zaśpiewać?". Stawiano mnie na ladę i występowałam. Chętnie, bo w nagrodę mogłam poprosić o loda, batonik czy inne słodycze. Byłam więc także przedsiębiorcza! Grudziądz jawił mi się wówczas jako metropolia, do której przyjeżdżało się m.in. do teatru.

- I znów w nim pani jest, już jako sławna piosenkarka, z ogromnym dorobkiem artystycznym. Co sprawiło, że wystąpiła pani w koncercie noworocznym w Grudziądzu?
- Po pierwsze: dyrektor teatru Anna Janosz już jesienią zaproponowała mi występ. Po drugie: dowiedziałam się, że to koncert z dobrą orkiestrą, która dostaje nuty i z miejsca wszystko gra. W dodatku to muzycy z filharmonii! Po trzecie - że także z chórem. Ten pomysł ujął mnie. Nieczęsto mam kontakt z młodzieżą i taki koncert to dla mnie radość. Po próbach z Orkiestrą im. Johanna Straussa i chórem "Alla camera" w Bydgoszczy uznałam, że wszystko "gra" i dobrze brzmi. A mój występ w Grudziądzu - cóż, jestem wzruszona. Mam wrażenie, że w tym gmachu grały i śpiewały ze mną wszystkie artystyczne "duchy", związane z tą sceną. Pamiętam z młodości, podczas któregoś występu w Grudziądzu, nagle, w garderobie usłyszałam niezwykłą grę na skrzypcach, jak objawienie. Pamiętam to do dziś. Muzyka przebijała się przez ten cały zgiełk i krzyk jak nieziemskie zjawisko. To grał utalentowany uczeń szkoły muzycznej w Grudziądzu - Piotr Janowski. Niezwykły artysta, wielki skrzypek, z którym później przyjaźniłam się.

- Wylansował panią przed laty - jeszcze jako pannę Irenę Wiśniewską, Zespół Pieśni i Tańca "Mazowsze".
- Bardzo lubiłam "Mazowsze" i moją w nim rolę. Podczas występów czekałam na swoją kolej, kiedy wystąpię solo i zaśpiewam "Ej, przeleciał ptaszek...", ale z czasem wkradła się monotonia. "Mazowsze" miało ustalony repertuar, który tylko w niewielkim stopniu się zmieniał. Po śmierci twórcy "Mazowsza" - Tadeusza Sygietyńskiego zespół wydawał mi się już nie ten sam. Poza tym - lata płynęły, a to jednak głównie zespół młodzieżowy. Po ośmiu latach pracy w zespole przyszedł taki dzień, że powiedziałam sobie: Nie można być całe życie w "Mazowszu"! I zaczęłam szukać nowej, muzycznej drogi. Siedziałam w domu i zachodziłam w głowę, co śpiewać i gdzie? Oczywiście wierzyłam w siebie. Wiedziałam, że potrafię śpiewać, ale pewności nie miałam żadnej, że zyskam jakąkolwiek popularność w innym repertuarze, niż tym z "Mazowsza". Ale zaryzykowałam.
Cały, duży wywiad ukazał się w magazynie "Gazety Pomorskiej', 21 stycznia. Slynna piosenkarka opowiada w nim m.in. o swojej roli w jury p[rogramu tv "Tylko my dwoje".
Kto nie ma tej gazety, może jeszcze kupić w salonach prasowych marketów. Zapraszamy do lektury!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska