Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grundzelowie, Dziurla, Gilewski...

HANKA SOWIŃSKA
fot. archiwum
Jest październik 1939 r. Przy ul. Gdańskiej w Bydgoszczy, zamienionej na Adolf Hitler Strasse działa największy w mieście obóz dla internowanych i aresztowanych Polaków.

*

*

W artykule wykorzystałam fragmenty biogramów przygotowanych przez Krzysztofa Drapiewskiego. Wkrótce ukaże się książka, zawierająca 70 tragicznych życiorysów ofiar z "Doliny Śmierci".
Od połowy października do połowy listopada 1939 r. Niemcy zamordowali pod Fordonem około 1200 osób. Miejsce nazwane po wojnie "Doliną Śmierci" było ostatnim, które zobaczyli: Emilia Grundzel, Sylwester Dziurla i Ignacy Gilewski...

W koszarach, które przed wybuchem wojny zajmowali żołnierze 15. pułku artylerii lekkiej przetrzymywani są przedstawiciele bydgoskiej i pomorskiej inteligencji - nauczyciele, lekarze, prawnicy, kupcy, przedsiębiorcy. Także ci, którzy walczyli w zwycięskiej insurekcji wielkopolskiej w latach 1918-1919 i członkowie Polskiego Związku Zachodniego. Są tu również obywatele polscy, żydowskiego pochodzenia. Niektórzy zginą w obozie; dla setek dręczonych, poniewieranych fizycznie i psychicznie grobem stanie się podfordońska dolina, po wojnie nazwana "Doliną Śmierci".

Za to, że "wodę chciał w mieście zatruć"
Sylwestra Dziurlę rozpoznał brat Hubert. Po butach, okularach, fragmentach odzieży. Jego szczątki odkopano podczas prac ekshumacyjnych prowadzonych w 1947 r.

Kim był Sylwester? Bydgoszczaninem, absolwentem Wyższej Szkoły Handlowej w Berlinie i Wydziału Chemii Uniwersytetu Poznańskiego. Gdy wybuchła wojna kierował laboratorium w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji. Był także nauczycielem arytmetyki w Miejskim Gimnazjum Kupieckim, biegłym kontrolerem zespołu księgowości w Pomorskim Urzędzie Wojewódzkim w Toruniu.

Został aresztowany już na początku września 1939 r., ale zwolniony razem z ojcem i bratem. Kazano mu wrócić do pracy. Już 21 września jego stanowisko zajął Niemiec; Sylwester został zwykłym laborantem. Widząc, że nowy kierownik nie ma w ogóle pojęcia o tej pracy, powiedział mu, by nie wtrącał się zbytnio w analizy i zdał się na niego. Za tę radę 27 września zawieszono go w obowiązkach. Odebrano mu również przepustkę, legitymację.

Gestapo aresztowało go 13 października "pod zarzutem możliwości zatrucia wody w mieście". Trafił do koszar przy u. Gdańskiej. Kiedy ojciec chciał się dowiedzieć, za co Sylwester został zatrzymany, usłyszał, że "przeciwko synowi, jako wrogo nastawionemu do Niemców, toczy się śledztwo".

Sylwester Dziurla został rozstrzelany 1 października 1939 r. w Fordonie.

Franciszek Dziurla podzielił tragiczny los syna. Nie mogąc pogodzić się z jego aresztowaniem, chodził na policję, wypytując, co się z nim dzieje. W połowie listopada 1939 r. zaginął w nieznanych do dziś okolicznościach.

Za to, że "miał znieważyć niemieckiego funkcjonariusza"
- Pewnie już nigdy nie dowiemy się, kto stał za tą zbrodnią. Wszystko ukartował Walter Gassmann, który był wówczas szefem fordońskiego Selbstschutzu. Tego Ignacy Gilewski nie mógł jednak wiedzieć - twierdzi Krzysztof Drapiewski (od 1997 r. w miesięczniku "Na oścież", który wydaje fordońska parafia Matki Boskiej Królowej Męczenników, opisuje sylwetki osób zamordowanych w "Dolinie Śmierci" ; jest autorem już ponad 130 biogramów).

Ignacy Gilewski nie miał powodów, by bać się Niemców. Będąc właścicielem dużego gospodarstwa sadowniczego w Aleksandrowie pod Bydgoszczą prowadził przed wojną interesy także z mieszkającymi w okolicy Niemcami.

W drugiej połowie października 1939 r. Gilewski dostał list od Gassmanna, "w cywilu" ogrodnika z Suczyna. Prosił go o radę przy zakupie drzewek owocowych od kogoś w Strzelcach. W liście była przepustka na przejazd. Gilewski znał Gassmanna na długo przed wojną, nie domyślał się żadnego podstępu, dlatego wsiadł na motor i udał się do Suczyna.

23 października żandarmi zabrali żonę Gilewskiego wraz z dziećmi do Koronowa, jak mówili "ze względu na ich bezpieczeństwo". W koronowskim gestapo Gilewska dowiedziała się, że mąż został zatrzymany pod zarzutem znieważenia funkcjonariusza niemieckiego.

- W Koronowie przesłuchiwano nas na okoliczność wyjazdu ojca, pytając w kółko, po co jechał, z kim miał się spotykać, od kogo miały być kupione drzewka, skąd miał przepustkę itp. Na wiele pytań nie byliśmy w stanie odpowiadać, choć wiedzieliśmy, że znieważenie kogokolwiek przez ojca było nieprawdopodobne, bo to nie w jego charakterze - mówią Katarzyna i Jerzy Gilewscy (pan Jerzy jest wnukiem Ignacego, synem Benedykta). - Znacznie później dowiedzieliśmy się, że już 25 października do naszego domu wprowadziła się córka Gassmanna - Emma wraz z mężem.

4 listopada 1939 r. Zofię i dzieci przetransportowano z Koronowa do obozu przejściowego w Jabłonowie Pomorskim. - Tam czekaliśmy na przydział do pracy przymusowej u Niemców. W czasie naszego pobytu obóz w Jabłonowie wizytował Heinrich Himmler, rozmawiając z tymi, którzy umieli po niemiecku. Mama zapytała go o losy ojca. Wysłuchał z zainteresowaniem i obiecał, że wyjaśni sprawę. Żadnej odpowiedzi nie otrzymaliśmy - opowiada pan Jerzy.

Zofia z dziećmi trafiła do gospodarstwa rolnego w okolicach Wejherowa. Do końca wojny cała trójka pracowała u Niemki Helgi Lutschke, której mąż był na froncie.

Tymczasem Ignacy przepadł bez wieści. W 1946 r. Zofia Gilewska dowiedziała się, że jej mąż został rozstrzelany 5 listopada 1939 r. w "Dolinie Śmierci".

Za to, że byli... Polakami
Emilia Grundzel, z d. Lichanowska, pochodziła z miejscowości Szembruczek, powiat Grudziądz, gdzie jej ojciec prowadził zespół pensjonatów wypoczynkowych i stadninę koni nad jeziorem Rudzkim.
Zdobyła solidne wykształcenie - grała na fortepianie, znała j. francuski i niemiecki. Jakiś czas pracowała w grudziądzkim magistracie. We wrześniu 1935 r. wyszła za mąż. Jej wybrankiem był leśnik z Chojnic Sebastian Grundzel. Po ślubie zamieszkała w Chojnicach. Podjęła też pracę w Urzędzie Miejskim jako kierowniczka wydziału budżetu i przychodów.

W 1937 r. Grundzelom urodziła się córeczka Irmgarda.

- W październiku 1939 roku małżonkowie podjęli starania o wydanie zezwolenia na wyjazd do Bydgoszczy, do rodziny męża. Niezbędny dokument otrzymała jednak tylko Emilia. Jej męża poinformowano, że dostanie za dwa dni i do żony dojedzie. Emilia z córeczką wyjechały z Chojnic, jednak do krewnych nigdy nie dotarły - relacjonuje Krzysztof Drapiewski.

W połowie października 1939 r. rodzina w Bydgoszczy została powiadomiona, że może odebrać małą Irmgardę z koszar przy ul. Gdańskiej. Oddano dziecko, za pokwitowaniem, jednak o Emilii krewni niczego się nie dowiedzieli. Próbowano im wmówić, że pewnie matka porzuciła dziecko, bo gdy je znalezione, dziewczynka miała przy sobie kartkę z adresem bydgoskiej rodziny. Owej kartki jednak nie dostali.
Gdy Sebastian zgłosił się po obiecane zezwolenie został aresztowany i ślad po nim zaginął.

W połowie listopada 1939 r. rodzice Emilii zostali pisemnie poinformowani, że ich córka zmarła 28 października w Bydgoszczy i została pochowana na koszt miasta. Miejsca pochówku nie podano.
Krzysztof Drapiewski: - W 1947 r. rodzina dowiedziała się o ekshumacjach w Fordonie. Przyjechała siostra Emilii - Helena i w trzecim dniu ekshumacji rozpoznała zwłoki po torebce i obrączce z wygrawerowaną datą ślubu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska