- Jak minęła panu druga cześć weekendu. Przy interesującej książce-biografii, na ciekawym filmie... Czy może spacerował pan malowniczymi uliczkami Chojnic i dumał nad kolejnymi występami swojego zespołu?
- W wygodnym fotelu, przed telewizorem. W niedzielę w ekstraklasie były dwa mecze, najpierw Lecha ze Śląskiem i Ruchu z Wisłą. To w końcu topowe kluby w rodzimym futbolu, a w przypadku Lecha i Ruchu, barw których w przeszłości broniłem, bardzo mi bliskie. Jak pan widzi zatem trudno wytrzymać bez piłki.
Chojniczanka lepsza od liderów z Tychów
- Pewnie dobre wrażenia zmąciła wiadomość z Malborka, gdzie rezerwy - z kilkoma graczami kadry pierwszego zespołu - dostały tęgie baty?
- To prawda, informacja ta strasznie mnie wkurzyła. Dlatego wszyscy zawodnicy kadry drugoligowej wyznaczeni na sobotni mecz IV ligi, w poniedziałek, mieli stawić się na treningu. To niedopuszczalne, aby piłkarze ligowi serwowali klubowi taki blamaż.
- I co wezwał ich pan na trening o godz. 7 rano?
- Bez przesady.Ale musi obowiązywać zasada: zwycięzcy odpoczywają, przegrani - do roboty! Żeby później też mogli odpocząć, poddać się odnowie biologicznej.
- Podziela pan pogląd, że wygrana nad GKS Tychy, skromna bo skromna, musi radować wasze serca?
- Proszę sobie wyobrazić, że ta drużyna nie przegrała na wyjeździe od września 2010 r. Nam udało się znaleźć patent i dlatego ta wygrana ma swoją wymowę.
Cała rozmowa we wtorkowym, papierowym wydaniu "Pomorskiej"
Fatalny początek Elany. A rywale uciekają
Chojniczanka zagra z Tychami, czyli bitwa kaszubsko-śląska
Czytaj e-wydanie »