Tereny po dawnej fabryce dynamitu w Bydgoszczy. Las, dziury w ziemi, jak po wybuchach, pozostałości po torach kolejowych, kilkukilometrowe tunele podziemne. Pustostany nawet 5-piętrowe, wyglądające jak opuszczone bloki mieszkalne. W pomieszczeniach wyrwy w podłogach albo sufitach. Takie o średnicy czterech, pięciu metrów. Gdybyś po zmroku szedł i wszedł, spadłbyś kilka metrów.
W drugiej połowie października, co roku, jest organizowane wydarzenie, znane jako ścieżka duchów. Taki teatr z żywymi aktorami (tutaj słowo „żywi” nabiera wyjątkowego znaczenia). Na turystów czeka m.in. Annabelle, nawiedzona lalka znana z horroru opartego na faktach. Są też postacie fikcyjne, jak klaun Art, powracający zza grobów, żeby zabijać ludzi, Pennywise - tak samo klaun-morderca, zakonnica, polująca na dusze, jeszcze diabły, rzeźnicy i zombiaki.
Kto chce spotkać postaci na swojej drodze, ten płaci. Wstęp na taką czy podobną ścieżkę duchów kosztuje zazwyczaj kilkadziesiąt złotych. Trasa mierzy jakieś 2,5 km i wiedzie przez lasy, jak z koszmaru wzięte. Kto kupił bilet, ten wchodzi. Zazwyczaj jest już po zmroku, po godz. 22.00, a nietypowe wędrówki trwają do 2.00 w nocy.
- Grupki turystów liczą od dwóch do ośmiu osób - mówi pracownik. - Im mniejsza, tym dla nas lepiej, ponieważ nieliczne grono bardziej się boi. Wtedy duch daje z siebie 100 procent. Jak ktoś chce wejść sam, może, ale musi być dorosły. W przypadku młodzieży niepełnoletniej, towarzyszy mu dorosły opiekun, np. rodzic albo nauczyciel lub musi posiadać pisemną zgodę opiekuna.
Zgodnie z regulaminem, gość może mieć przy sobie telefon, ale nie wolno mu włączać latarki. Wśród zapisów znajduje się również ten, że strachy (aktorzy) i zwiedzający (goście) nie mogą siebie nawzajem dotykać. Duch będzie straszny dopiero po charakteryzacji. - Nie tylko strój upiora gwarantuje dobrą robotę - dodaje pracownik. - Szminka, udająca krew, sztuczne, doklejane rany, jak plastry, i czarna maź, jak dla diabła, także się przydają.
Kolejne osoby są wpuszczane co parę minut. Droga niby jest oświetlona świeczkami i elektronicznymi zniczami, ale trudno ją zauważyć, bo często pojawia się mgła.
Strach też się pojawia, a strachów jest około 20. Jeden, ewentualnie w parze, stoi przy jednej stacji, niczym stanowisku ich pracy. Stacje mają nazwy, m.in. szpital psychiatryczny, katastrofa chemiczna, piła, więzienie, kostnica, piekło i laboratorium. Panuje dziwna cisza, jakby grobowa. Czasem jakiś ptak przeleci lub mysz przebiegnie. Następuje niespodziewany atak, tzn. strach, dotychczas ukryty chociażby za drzewem, wyskakuje. Krzyczy, piszczy, wydaje z siebie przerażające odgłosy, a turyści takie same, bo przecież się boją i zazwyczaj uciekają przed siebie. Ci o słabszych nerwach wracają na start i dziękują za udział w imprezie.
Śmiałkowie napotykają następne duchy i różnie reagują. - Krzyczą, podskakują, płaczą, w sumie na życzenie. W razie czego karetka wciąż jest na miejscu. Ratownicy obchodzą teren i pytają gości, strachy i pracowników technicznych, czy wszystko gra.
Pracownik-upiór wspomina: - Dostałem z pięści w twarz. Tak zareagował gość. Nie ze złości, tylko właśnie ze strachu. Nie potrafił wytłumaczyć. Jedna pani tak się przestraszyła, że zaczęła biec i zatrzymała się na drzewie.
Motyla noga
Turyści mają możliwość decydowania, w jakim stopniu chcą się bać. Służy do tego choćby dzwoneczek, który dostają przy wejściu. Gdy go użyją, to znak dla stracha, że goście chcą być jeszcze bardziej przestraszeni, ponieważ to jeszcze dla nich za mało emocji. Jak natomiast powiedzą „Motyla noga”, to oznacza, iż goście proszą o łagodniejsze traktowanie przez ducha.
Niektórzy myślą, że ścieżki duchów to miejsca dla tych, którzy do kościoła nie chodzą. Wierzący praktykujący też jednak je odwiedzają.
