- Nie jestem rodowita fordonianką, ale od lat tu mieszkam – mówi Aneta Szydłowska, która założyła nieformalną grupę „Fordońskie Czarownice”. - Zawsze interesowała mnie historia. Kiedy przejrzałam po latach moje dziecięce lektury, pełno było w nich legend, dawnych dziejów
Fordon dziś to część Bydgoszczy, jeszcze do lat 70. osobne miasto. Przed II wojną światową obok siebie żyli tam katolicy, ewangelicy, wyznawcy religii mojżeszowej.
- Taki tygiel musiał powodować napięcia. Mówi się o wielokulturowej historii miasta, ale nie zawsze ta koegzystencja była spokojna – zaznacza Szydłowska.
Diabeł w gomółce
Pani Aneta swoją pasję – bo nie jest historykiem, pracuje w biurze w prywatnym przedsiębiorstwie – przekuła w poszukiwania bibliograficzne. W Archiwum Państwowym w Bydgoszczy znalazła prawdziwy skarb. Mówi, że dzięki pomocy naukowej znajomego historyka, który „wiedział, gdzie szukać”. To protokoły procesowe czarownic w Fordonie. Tak poznała Justynę.
Rozmawiamy na rynku fordońskim. Pokazuje kopie stronic protokołów procesu czarownicy z roku 1678. Jest pochmurne popołudnie, zaczyna padać, więc przenosimy się z odnowionej niedawno płyty placu do przedsionka kościoła pw. św. Mikołaja. Echem niosą się słowa odczytywanego oskarżenia. Wstęp jest po łacinie, dalej już po polsku: - Uczciwy Piotr Mrociński. żałobliwie się uskarżał na chrzczoną Justynę Marcinową Warząchowską. Obwinioną, która rodem od Krakowa… Przybyli w te kraje podczas wojny kozackiej.
Warząchowska mieszkała z mężem w Fordonie od trzech lat, wcześniej przez siedem w Łobżenicy, siedem w Dziewierzewie, w Sąsiecznie rok. „(...) Swoją jej mości mieniem żałobę na tę Justynę czarownicę pokładali prosząc o świątobliwą sprawiedliwość na tę, która (nieczytelne) na Pana Boga bliźniego poważyła się…”
Wybory 2025. Zwycięstwo Nawrockiego, wysoka frekwencja

Jej gehenna zaczęła się od udziału w pielgrzymce, na której poznała młodą szlachciankę Mariannę Czarnacką. Justyna, jak można przypuszczać po historii jej przenosin w różne miejsca zamieszkania, wtedy już kobieta leciwa, poczęstowała pannę „gomółką sera”. Z oskarżenia wynika, że właśnie w ten sposób „zadała jej diabła”.
- Przypuszczam, że dziewczyna poczuła się po prostu źle. Być może jako osoba o wyższym statusie społecznym, nie była nawykła do takiego chłopskiego jadła – mówi Szydłowska. Ojciec szlachcianki Stanisław Czarnacki oskarżył starszą kobietę o zastosowanie wobec córki „czarów”. - Wierzono wtedy, że „zadać diabła” można pod postacią pokarmu.
Innym dowodem w oskarżeniu Warząchowskiej były zeznania krawczyka, który twierdził, że kiedy kobieta mieszkała w Nakle, poznała tam gosposię księdza. Kobiety miały „oczarować” duchownego, który potem zmarł. - Miały zaszyć w jego szatach „trupie kości” – mówi Szydłowska. - To wydaje się również mało prawdopodobne, ludzie wtedy panicznie bali się miejsc związanych ze śmiercią. Trudno przypuszczać, że kobiety zdobyły się na odwagę wykopać czyjeś szczątki na cmentarzu, a potem przyszyć je do ubrań.
Poszlaką w procesie Justyny było też zeznanie o tym, że rzekomo „skrzywdziła sierotę”.
Proces odbył się w sądzie „landwójtowskim” w Fordonie. - Apogeum procesów o czary w Polsce przypadło na XVII wiek. Co więcej, to nie był sąd kościelny, ale trybunał, który rozpatrywał zwykłe sprawy. Procesy o czary były jednak ewenementem, w nich wystarczyło samo oskarżenie.
Justyna przyznała się dopiero, gdy oddano ją w ręce „mistrza świętej sprawiedliwości”, kata. Była „ciągniona”, podwieszana. Wyznała wszystkie swoje rzekome winy a nawet, że latała „na Łysą Górę”. Co ciekawe, za największą zbrodnię poczytano jej nie posłużenie się „czarami”, tylko to, że wyrzekła się Boga.
Proces po latach
- Spłonęła na stosie. W trakcie tortur inne sądzone czarownice były również „pławione” – mówi Szydłowska. - Tu zaraz za rynkiem właściwie jest Wisła. Można przypuszczać, że „grzechem” byłoby, dla ówczesnego trybunału, nie skorzystać z łatwego dostępu do rzeki.
Proces Justyny powtórzono 23 maja tego roku, w Dniu Wymiaru Sprawiedliwości na sali 224 Sądu Rejonowego w Bydgoszczy. O godzinie 16 na salę rozpraw doprowadzono oskarżoną oskarżoną. Była grupa Fordońskich Czarownic i wolontariusze w szatach z epoki. Scenariusz przygotowała Aneta Szydłowska. Napisała go na podstawie autentycznych akt sądowych sprzed niemal 350 lat.
Organizatorem akcji będącej częścią III Festiwalu Rozpraw Sądowych jest Fundacja Edukacji Prawnej "Iustitia". Cykl ma na celu poszerzenie świadomości tego, jak istotne są osiągnięcia cywilizacyjne takie, jak prawo do uczciwego postępowania przed sądem.
W XVII i XVIII wieku w fordońskim sądzie odbyły się 73 sprawy z oskarżenia o uprawianie czarów – o tym pisał w 2010 roku na łamach Gazety Pomorskiej Roman Laudański. Z ustaleń historyków i archeologów wynika, że ponad 50 tych spraw skończyło się spaleniem na stosie. Procesy – jak zaznaczał dziennikarz - prześledził – Tadeusz Piotrowski, który przebadał księgi sądowe z lat 1675-1747 i na tej podstawie przygotował w 1939 roku artykuł dla "Przeglądu Bydgoskiego". „Wybuch wojny wstrzymał druk, a podczas działań wojennych księgi zaginęły. Oryginał artykułu przetrwał i jest dostępny bibliotece” – czytamy w archiwalnym tekście.
- Statystycznie, stos płonął przynajmniej raz w roku - mówi Wojciech Siwiak, bydgoski archeolog, pytany przez Laudańskiego.
W roku 2007 dokonano w Starym Fordonie wyjątkowego odkrycia. Tuż obok rynku i kościoła św. Mikołaja w czasie prac budowlanych związanych z instalacją kolektora deszczowego znaleziono ludzkie kości. Szczątki zabezpieczyła policja, a początkowo przypuszczano, że to może być świadectwo wydarzeń wojennych. W tym miejscu Niemcy rozstrzelali Polaków. Szybko jednak okazało się, że kości są dużo starsze.
- Na 72 znalezione szkielety trzy pochówki były nietypowe – Wojciech Siwiak wspominał na łamach „Pomorskiej” w artykule Romana Laudańskiego. Intrygującym faktem było, że wokół czaszek wbite były dachówki. - Ktoś przykrył nimi również twarze zmarłych, jakby chciał ich odizolować od świata.
Wampirka Zosia
Okazało się, że to prawdopodobnie „pochówki wampiryczne”. - Spotykano podobne znaleziska – dodawał w tym samym artykule Marian Marciniak, archeolog, który do 2022 roku był dyrektorem Muzeum w Brodnicy. - Jeden z grobów został ponownie odkopany, a zmarłemu odcięto głowę, którą włożono mu między nogi. W grobach odnajdywano zboże, którym posypywano zwłoki, co w analogii do maku można tłumaczyć, iż ludzie po śmierci danej osoby obawiali się jej aktywności.
W 2022 roku o wampirycznej przeszłości okolicy zrobiło się znów głośno. Po drugiej stronie Wisły, we wsi Pień odkryto szczątki młodej kobiety, którą pogrzebano w XVII wieku z sierpem na szyi i kłódką na palcu lewej stopy.
- Pochowano ją starannie. Na głowie miała czepek z jedwabiu, materiał bardzo drogi w XVII wieku. Położono ją na poduszce, zachował się jej zarys. Świadczy to o wysokim statusie – informował nas wówczas prof. Dariusz Poliński, pod kierunkiem którego prowadzono prace. O tej sprawie pisała z kolei dziennikarka Pomorskiej, Maja Stankiewicz.
Znalezisko stało się sensacją. Ustalono, że kobieta miała od 17 do 20 lat i około 160 cm wzrostu. Obawiano się jej po śmierci, stąd sierp i kłódka, by nie powstała z grobu.
„Wykonano tomografię i skan czaszki. Dr Łukasz Czyżewski z Instytutu Archeologii UMK w Toruniu przygotował pliki 3D, które trafiły do Stowarzyszenia Robisz.to i pracowni w Warszawie” – pisała Maja Stankiewicz. Rekonstrukcję twarzy wykonał Oscar Nilsson, światowej sławy archeolog i rzeźbiarz ze Szkocji. W ub. roku portret „wampirki z Pnia” był już gotowy i przedstawiał wizerunek kobiety o delikatnych rysach i melancholijnym spojrzeniu. Dostała imię, Zosia.
Od ubiegłego roku nad książką o wampirkach z okolic pracuje Małgorzata Grosman, była dziennikarka Gazety Pomorskiej. Jej publikacja ma się ukazać jeszcze w tym roku.