Powstrzymali ich ochroniarze i górnicy. Doszło do przepychanek.
Po linie do dziury
Na krawędzi odkrywki stanęła międzynarodowa grupa 22 aktywistów Greenpeace. Dość szybko umocowali liny na palach i zjechali 30 metrów w dół. Ochroniarze nie zdołali im w tym przeszkodzić. Wezwali jednak posiłki. Gdy protestujący dotarli do olbrzymiej koparki, napotkali na co najmniej dwukrotnie liczniejszą "ścianę" ochrony.
Ekolodzy mieli ze sobą worki z wapnem. Chcieli usypać z nich napis "STOP" i w ten sposób zamanifestować, iż sprzeciwiają się rozbudowie nowych odkrywek. Oni rozsypywali wapno, a ochroniarze przysypywali je węglem. Wreszcie mozolnie konstruowany napis rozjechał spychacz. Ekolodzy w ostatniej chwili uskakiwali przed pędzącym buldożerem. Doszło do przepychanek. Oberwało się między innymi fotoreporterowi PAP-u Tomaszowi Wojtasikowi, któremu ochroniarze zacisnęli pasek od aparatu wokół szyi.
Sprawa trafi do sądu
- Nasi aktywiści zostali zaatakowani, pobici i skopani przez ochronę - relacjonuje Jacek Winiarski, rzecznik prasowy Greenpeace.
Tymczasem prezes kopalni Sławomir Mazurek odrzuca ten zarzut: - Według naszej wiedzy nie odnotowano żadnego przypadku nieuzasadnionej przemocy i przekroczenia granicy przez ochronę.
Ostatecznie ochroniarzy zatrzymali protestujących i wezwali policję. Aktywiści zostali przewiezieni do komendy w Koninie.
Greenpeace podkreśla, że miała to być akcja pokojowa. - Adresujemy ją do polskiego rządu, od którego domagamy się, by w powstającym właśnie dokumencie "Polityka energetyczna Polski do 2030 roku" zawarł konkretny plan odchodzenia od węgla na rzecz odnawialnych źródeł energii - tłumaczy Magdalena Zowsik z Greenpeace.
Prezes kopalni oświadcza natomiast, że przez akcję ekologów spółka zmuszona została do zatrzymania na około 2 godziny dostawy węgla z odkrywki Jóźwin II B. Zapowiada, że wystąpi do sądu. Będzie domagał się zwrotu kosztów i strat, jakie poniosła kopalnia.