Wszyscy też mają świadomość, że cudowny produkt wcale nie czyni cudów. Ale idea takiej reklamy nie polega na tym, że ma nas ona przekonać intrygującym dialogiem. Jeśli jednak tę głupią scenkę puścimy w radiu tysiąc razy - nie ma mocnych - wszyscy zapamiętają nazwę cudownego specyfiku.
Wyspecjalizowałem się już w błyskawicznym wyciszaniu radia. Ba, żeby nie wzbudzać w sobie morderczych instynktów, robię wszystko, co może odwrócić uwagę od tego specyfiku na hemoroidy, suchość pochwy czy złogów w uszach. Ale nie da się. Bo pomysł na tę natrętną reklamę jest diabelski w swojej skuteczności.
Mniej więcej tak samo jest z polityka historyczną. Historia w polityce służy przede wszystkim wewnętrznym harcom polityków. Przecież nie po to prężą historyczne muskuły przed Rosją, Niemcami czy Litwą, aby uwierzyć, że ci w istocie się przerażą. Ale po to, aby polski wyborca w końcu tę marną muskulaturę dostrzegł i się nią wzruszył. Zjawisko to niby jasne i oczywiste. Tysiąc razy nam to wyjaśniali politolodzy. A jednak - gdy sztandary łopocą koło głowy całymi tygodniami, można od tego dostać pomieszania zmysłów i uwierzyć w równoległe światy. Na przykład w reparacje wojenne, które zdaniem Jarosława Kaczyńskiego powinna nam wypłacić Rosja.
Oczywiście, nikt nam nigdy żadnych reparacji nie wypłaci, ani Niemcy, ani Rosjanie. Choćby dlatego, że nie ma takiej możliwości, aby przekonać Niemców i Rosjan urodzonych w latach 80. i 90 do podatku za prehistorię. Natomiast wyobrażam sobie reakcję na newsy z Polski w Irkucku i Petersburgu. Rosjanie głupi nie są i swoje o socjotechnice wiedzą, ale wystarczy im wynurzenia prezesa puszczać na okrągło, a łykną wizję fałszywej, niewdzięcznej i sprzedajnej Polski, jak pigułkę na hemoroidy.
