https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

I jak woda płynął

Ma 26 lat, a umiera. Ma przyjaciół, a będzie musiał ich opuści. Ma dyplom z filozofii, a nie pracuje. Ma przyszłą  żonę, ale ślubu nie będzie.
Ma 26 lat, a umiera. Ma przyjaciół, a będzie musiał ich opuści. Ma dyplom z filozofii, a nie pracuje. Ma przyszłą żonę, ale ślubu nie będzie.
Nie wiem, co myśli. Wiem jedno: jestem jego matką, ale kiedy dziś odchodzi, jest dla mnie coraz większą tajemnicą.

Ona: - Nie wiem, co on słyszy. Nie wiem, co widzi.
- Nie wiem, co myśli. Wiem jedno: jestem jego matką, ale kiedy dziś odchodzi, jest dla mnie coraz większą tajemnicą.
On: - Jestem między Już, a jeszcze Nie ( śmiech).
Ma 26 lat, a umiera. Ma przyjaciół, a będzie musiał ich opuści. Ma dyplom z filozofii, a nie pracuje. Ma przyszłą żonę, ale ślubu nie będzie.

A co będzie miał?

- Tak naprawdę nie jest ważne czy umrę "pięknie", czy banalnie, budująco, czy z przerażeniem w moich oczach, zagubiony, czy w posiadaniu wszelkich biletów do nieba. Byle tylko jak najmniej bolało. Na to jestem mało odporny.
- Kim byłeś?
- Wodą? (śmiech).
- Kim jesteś?
- Wodą (śmiech).
- Bo tak płynę od początku do końca, od uścisku położnej po spotkanie z grabarzem. Takie koło. Klamra.

Od źródła do źródła. Od byle jak zdanej matury, przez kilkumiesięczny pobyt na stypendium naukowym w Stanach Zjednoczonych, po mistrzowsko obroniony dyplom z filozofii. Czas wówczas płynął za wolno. Ciągle gdzieś pędził. Tęsknił za kolejnymi urodzinami, Nowym Rokiem, spotkaniami z ludźmi. Nie mógł się doczekać reszty swojego życia. I doczekał się. W tym roku.
- W jakim czasie gramatycznym będziemy rozmawiać? Proszę! W teraźniejszym i przeszłym. Nie uznaję czasu przyszłego - śmieje się próbując wszystko obrócić w żart.

Czerwiec

Zadbany pokój. Na stole stosy leków. Ciepłym głosem zaprasza, aby usiąść. Było w nim coś naturalnego. Jego schorowane ciało pozbawione były jakiegoś teatralnego smutku. Jeszcze kilka miesięcy temu był rozdarty miedzy Bydgoszczą a Warszawą. Ale Tomasz krótko przebywał w warszawskim szpitalu, bo decyzje na początku roku musiały być szybkie. Natychmiastowa operacja. Chemia. Walka na potęgę z potęgą choroby. Czekanie.

- Na umieranie. Można je porównać do starych telewizorów - zaczyna Tomasz nerwowo bawiąc się fiolką leków. - Gdy się je wyłączy, na ekranie przez sekundę widać kropkę. Potem gaśnie. Tak umiera pień mózgu, który decyduje o życiu lub śmierci. Wyczytałem, że umieranie to wysiłek porównywalny z przyjściem na świat - ciągnie dalej. Podobno odchodzący mają ten sam grymas, co w momencie narodzin. Oprócz towarzystw ubezpieczeniowych, jedynie Kościół przypomina o śmierci. Uśmiecha się.

- Gdyby na tym świecie nie było śmierci, można by sądzić, że żyjemy w raju - przerywam krepującą ciszę.
- Bo śmierć i umieranie łączy jedno, w pierwszym przypadku doświadczenie cierpienia, w drugim lęk przed nim.
Nagle wstaje z fotela. Podchodzi biurka. Chwyta książkę, mówiąc do siebie. - Wielu umiera za późno, niektórzy zbyt wcześnie. To nie ja, ale Nietzsche, filozof - żachnął się.
- Daj już temu spokój - ucina matka Tomasza podając mu garść leków.
- Oj, mamo to ty daj spokój. Z umierania czyni się niekiedy zbyt wielkie sensacyjne wydarzenie. Opatrzność nie jest taka skąpa - odpowiada patrząc na wiszący na ścianie krzyż. - Przeciwnie, jest szczodra i każdego może obdarować niespotykaną siłą i śmiałością, kiedy przyjdzie śmierć.
- Na czym skończyliśmy? - pyta gubiąc poprzedni wątek.
- Cały czas zastanawiam się czy to naprawdę Ja? Ja umrę? Ja, który jestem tutaj, żyję, poruszam się, oddycham, siedzę w fotelu. I za chwilę ma mnie po prostu nie być? To jest paskudne doświadczenie. Tu jestem. A tam? Czeka mnie inny świat. Chyba im większe jest to oddalenie, tym większy strach. Żeby chociaż na moment poczuć tę krawędź dzielącą to, co jest od tego, co będzie. Dotknąć. Ej, chyba się plączę. Jakoś zlewają mi obrazy z przeszłości z tym, co jest teraz.
Nie chciał żadnych leków antydepresyjnych, zagłuszających lęki. - To jest moja śmierć. Żadna inna. Trzeba ją przeżyć samemu, na żywo bez żadnych wspomagaczy. Nikt tego nie zrobi za mnie.

Sierpień

Ten sam pokój. Ale Tomasz już inny. Leżał w półmroku. Od światła bolała go głowa. Okna zasłonięte żaluzjami. Mimo to - jak mówi - widzi dziś ostrzej. Drzewo za oknem jest bardziej zielone. Najbliżsi są jeszcze bardziej bliscy. Tylko ten brzuch opuchnięty jak piłka daje we znaki. Skóra jeszcze bardziej przezroczysta niż dwa miesiące temu.

Nie było już dawnego śmiechu. Czuje się niezręcznie, kiedy matka pomaga mu w najprostszych czynnościach fizjologicznych. Ostatnio - jak mówi - wściekł się na Jolę, swoją dziewczynę. Bo próbowała jego chorobie nadać znaczenie zasługujące na uznanie ofiary. A on? Jakby wiedział, że napuszone myśli podparte koturnową retoryką o zbawiennym sensie cierpienia mogą być drogą, którą można wybrać dla siebie samego. Lecz nie jest to droga, której można uczyć.
Mieszkanie Joli. Pali papierosa jednego za drugim.

- To chyba z nerwów - patrzy na popielniczkę pełną petów. - Rozmawiając z nim, chyba bardziej sama próbuję oswoić się z tą sytuacje. Ale ostatnio się wkurzył. Zaczęłam od jego ulubionego filozofa Kołakowskiego. Coś tam powiedziałam o ludzkiej nieśmiertelności, która wcale nie wywodzi się z lęku przed śmiercią. Że podobne uczucia mają zwierzęta, a jednak nie stworzyły własnego obrazu piekła i nieba. A Tomasz zamknął mi usta. Powiedział, że u zwierząt instynkt śmierci ma jedynie charakter biologiczny. A człowiek jest jedyną istotą, która zdaje sobie sprawę ze swej ziemskiej skończoności. I nie jest to lęk odczuwany w chwili śmierci, ale istnieje w naszej świadomości.
Przerywa. Nerwowo skubie niedopałek. - Powinnam go wówczas mocno przytulić, a nie tam jakieś książkowe myśli.

Tomasz, poirytowany, zaczyna nieco podniesionym głosem.
- Jak ja umieram, to umieram. I proszę mi tego nie poddawać w wątpliwość. Najgorsze, że nie ma żadnego miejsca, żeby uciec, schronić się. To takie pustoszenie. Ogołacanie nie tylko fizyczne, ale ze wszystkich myśli. Cholera, boję się. Może nie samego odejścia. Ale dźwięku suwaka na czarnym worku, z którym pewnie tu przyjadą ludzie z zakładu pogrzebowego.
Matka Tomasza nie chciała, aby jego odejście odbyło się przy hospicyjnym akompaniamencie monitorów, kroplówek, węży gumowych... Z domu zrobiła szpital. Bo tak chciała, bo tak trzeba było, bo...
Wiedziała, że umieranie może być wolne od ślepej gwałtowności, mniej lub bardziej zrytualizowane, ale nigdy nie jest traktowane jako coś obojętnego. Zawsze jest nieszczęściem.

A dodatkowo? To właśnie Tomasz był teraz najbardziej zapracowany. Bowiem ma do zniesienia swój los, cierpienie własne i najbliższych, i pytanie - co będzie za minutę, godzinę, może jutro... Pozornie czas dla niego wydaje się bezczasowy.
- Zamknie pan moje przeciętne życie na kilku stronach. A to jest całe moje życie. 26 lat. To jest też doświadczenie, które mnie paraliżuje. Jakiś paradoks, który trudno zrozumieć.
Podaje rękę na odchodne.

Wrzesień

Ten sam pokój. Jednak Tomasz już inny. Biurko, książki, łóżko, wielki krzyż - wszystko bez zmian.
Ale bez niego.
Kiedy odchodził lekarz podał mu jakiś lek. Stąd do Tam przechodził niemal jak we śnie. - Ale chyba płakał, bo zobaczyłam łzy na policzkach - zaczyna zagubiona mama Tomasza. - Jezu! - wzdycha. - Mam 51 lat. Ile ja się od niego nauczyłam w trakcie tej choroby. Ile ona miał w sobie mądrości. Nie wiem, skąd on to brał, przecież nie z książek. Chyba tydzień przed śmiercią wręczył mi list, bo miał już kłopoty z mówieniem. O! Proszę. Tutaj jest ten fragment - podaje list.
- I to zadnie - zaczyna niemal recytować. - "A kiedy pojawi się ból - napięcie między tym, że mnie nie ma, a tym, że właśnie byłem. To nie wierz. I tak będę na przekór wszystkim i wszystkiemu" - kończy.
Jej anioł stróż ma teraz na imię Tomasz.

Pochowała syna w Katowicach. Tam za miesiąc będzie mieszkała z siostrą. Chce zostawić Bydgoszcz za sobą. Tutaj był jej rozwód i spotkanie ze śmiercią. Powoli wywozi meble, sprzęt z mieszkania na bydgoskich Wyżynach. Ale pokój syna jeszcze pozostał. Unosił się w nim ten sam zapach, czerwcowo- sierpniowy. Wcale nie anielski. Tomaszowy.
I jak woda - płynął.

Michał Górecki

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska