Andrzej Łysik mieszka w nieczynnej mleczarni w Ostrowitem pod Brodnicą jedynie z dwoma psami i kotem. - Człowiek musi mieć coś przy sobie, żeby nie czuć się zupełnie samotnym - mówi dobiegający pięćdziesiątki postawny mężczyzna, były koszykarz. Choć głos ma pewny, jego wielkie dłonie lekko drżą. Stracił wszystko: możliwość zarabiania na życie, pieniądze, dom, żonę i córkę, zaufanie do ludzi, nadzieję.
Interes życia
Pochodzi z Pruszkowa, gdzie najpierw grał w kosza w miejscowej drużynie, a potem był jednym z działaczy klubu. Parę groszy, które umożliwiły mu pierwszy w życiu biznes, zarobił jako gastarbeiter. Do maleńkiego Nieżywięcia pod Brodnicą, skąd pochodzi jego żona, sprowadził się kilka lat temu, żeby pomóc podźwignąć się szwagrowi, którego interes właśnie się wyłożył. Kupił magazyn i wspólnie handlowali środkami ochrony roślin, węglem i paliwami. Ludzie go szanowali jako solidnego przedsiębiorcę. Za solidnego kontrahenta - człowieka, z którym warto współpracować - musiał go uważać także brodnicki Bank Spółdzielczy, skoro właśnie jego firmie zaproponował prowadzenie bankowego punktu kasowego w Nieżywięciu. - Wtedy zaczęły się moje kłopoty. Upatrzyli mnie sobie, bo jestem tu obcy. Wiceprezes BS, pan Rafało, zaproponował mi "interes życia": kupno mleczarni w Ostrowitem. "Mamy dla pana propozycję dobrego interesu", powiedział. Tłumaczył, że sprawa jest okazyjna. Mają trudnego klienta, który wziął na firmę kredyt i nie spłacił, a potem sprzedał interes człowiekowi, który zniknął. Ale oni w banku mają na niego haczyk: jako poręczenie kredytu podpisał imienny weksel. Poza tym bank miał być właścicielem stanowiących wyposażenie mleczarni maszyn i całych linii technologicznych do produkcji masła i serów. Mówił, że mają faceta na widelcu, bo mieszka w Brodnicy, "a nam z panem współpraca układa się bardzo dobrze". Powiedziałem, że mnie to nie interesuje - wspomina. Ale potem zmienił zdanie. Był przełom lutego i marca 2002 r.
Biznesmen, którym interesuje się CBŚ
"Trudnym klientem" był były prezes i właściciel przedsiębiorstwa Agromlecz, Kazimierz N., podobnie jak kierujący brodnickim bankiem głęboko wrośnięty w lokalne środowisko. W poprzednim systemie prezes państwowej mleczarni, w nowej rzeczywistości wziął udział w prywatyzacji jej majątku. Trzy lata temu, kiedy BS zdecydował się dać Agromleczowi 170 tys. zł kredytu obrotowego (w postaci linii kredytowej), N. miał już poważne kłopoty - pierwsi rolnicy z okolic Ostrowitego, którzy dostarczali mleko do fabryczki, nie dostawali swoich pieniędzy na czas, a samym biznesmenem interesowało się Centralne Biuro Śledcze i prokuratura w Poznaniu, które prowadziły śledztwo w sprawie wyłudzeń pieniędzy i towarów. Są też poważne poszlaki wskazujące na to, że już wtedy N. wyprowadzał pieniądze Agromleczu do firmy swojej żony i na wszelki wypadek "chował" majątek przed komornikiem. - O tych kłopotach pana N. nic nie wiedzieliśmy - zastrzega szef działu kredytów BS Grzegorz Grochowiak.
Pięć miesięcy później, spłaciwszy zaledwie niewielką część kredytu, N. sprzedał spółkę nieznanemu w okolicy Tomaszowi M., obecnie ściganemu listem gończym. Agromlecz był już wtedy winien za mleko ponad dwustu rolnikom łącznie jakieś pół miliona złotych. Dla wielu z nich oznaczało to ruinę. Sprawa stała się głośna, doniesienia pojawiły się we wszystkich mediach. Na archiwalnym nagraniu telewizyjnym zdesperowani hodowcy krzyczą do kamery o swoich pieniądzach, których nigdy nie ujrzeli i pewnie nie ujrzą - 45 tys., 40 tys., 15 tys., 9 tys. złotych. Mimo to bank jest dla Agromleczu wyrozumiały - M. podpisuje aneks do umowy kredytowej, przesuwający termin spłaty o kilka miesięcy. Obiecuje, że za mleko zapłaci co do grosza, ale tylko powiększa zadłużenie. Pod mleczarnią parkuje jaguara. Kiedy tylko cudem udaje mu się uniknąć linczu - dwustu rozwścieczonych chłopów pokonało bramę i wniosło biznesmena do jego biura - znika. Jesienią 2001 r. mleczarnia przestaje produkować, a jej pracownicy rozchodzą się na cztery wiatry. Pusty obiekt i ziemia, na której stoi, jest prywatną własnością N., który tylko dzierżawił go spółce.
Wspólnie sprzedajemy całość
Dlaczego BS zwyczajnie wtedy nie wyegzekwował od N. długu? Dlaczego nie zamienił weksla na pieniądze tylko na zastrzeżenie w hipotece mleczarni w Ostrowitem? Na co czekał? Czy na to, by przedsiębiorca w spokoju przeprowadził rozdzielność majątkową z połowicą i na nią scedował cały majątek? Czy późniejsze działania kierownictwa banku to próby pomocy koledze, żeby "urwał" jeszcze trochę z tego, co wedle prawa należało się wierzycielom? Tego wszystkiego nie dowiedziałam się od Rafały i Grochowiaka ani nawet od ich szefa, prezesa Józefa Mitury podczas prawie dwugodzinnej rozmowy na kilkanaście dni przed decyzją prokuratury o rozpoczęciu śledztwa. Siedzieliśmy w przestronnym gabinecie Mitury w nowej, eleganckiej siedzibie banku. Radca prawny BS Zenon Wierciński przekonywał, że o ucieczce z majątkiem nie może być mowy, a rozdzielność majątkowa małżonków z punktu widzenia skutecznej egzekucji długu jest korzystna.
- Kiedy okazało się, że jestem mleczarnią zainteresowany, Rafało wyłuszczył mi szczegóły operacji. Miałem kupić budynki i ziemię od N., a wyposażenie od banku, który, wobec niespłacenia kredytu przez Agromlecz, był jego właścicielem. Rafało powiedział: "mamy umowę z N., że wspólnie sprzedajemy całość". Dał mi jego domowy telefon: "pan sobie z nim porozmawia". N. miałem zapłacić gotówką, a bankowi przystępując do zabagnionego długu właściciela mleczarni. Otrzymałem zapewnienie, że jak przystąpię do długu - czyli po prostu wezmę na siebie dług N. wobec banku - maszyny mleczarni będą moje i będę mógł rozpocząć interes. Byłem strasznie naiwny, przerażająco łatwowierny! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że byłem w banku, nie w kasynie. Nigdy bym się w to nie wpakował, gdyby nie fakt, że propozycję złożył mi bank - Andrzej Łysik przy stole w jedynym ogrzewanym pokoiku w zimnym i pustym budynku byłej mleczarni nerwowo splata i rozplata dłonie. Rafało: - Niczego nie proponowałem, Łysik sam zgłosił się z tym pomysłem. Mitura: - A nawet gdyby to był nasz pomysł, to nie ma to żadnego znaczenia. Bank składa tylko propozycję, zawsze klient decyduje.
Pan zaryzykował
Nie ulega jednak wątpliwości, że pechowy przedsiębiorca poznał N. w służbowym gabinecie wiceprezesa Rafało. - Zaprosiłem obu panów, żeby sobie porozmawiali, potem obaj pojechali do Ostrowitego - przyznaje bankowiec. Nie widzi w tym nic złego.
Rozmowy i oględziny są owocne, Łysik podpisuje wstępną umowę kupna mleczarni i płaci zadatek (reszta przy akcie notarialnym), potem podpisuje z BS i N. umowę przejęcia długu. W wyniku tej ostatniej musi spłacić zaległość N. do końca maja 2002, a na wszelki wypadek ustanowić hipotekę kaucyjną na Ostrowitem w wysokości 147 tys. zł (tyle wynoszą łącznie dług, odsetki i dotychczasowe koszty windykacji wobec N.). Z rozpędu ekspresowo spłaca jeszcze kredyt N. w Gospodarczym Banku Wielkopolskim - to "tylko 70 tys. zł", a bankowiec Rafało tłumaczy, że "trzeba to wyczyścić, żebyśmy mieli spokój". Jest koniec marca 2002 r. Czuje się jak właściciel, rozpoczyna poważny remont, zatrudnia ludzi, którzy poprowadzą mu mleczarnię. I wtedy zaczynają się schody.
Najpierw okazuje się, że N. jakoś nie spieszy się do aktu notarialnego, potem, że BS nie jest właścicielem wszystkich mleczarnianych maszyn. Na koniec - że przystąpienie do długu wcale nie oznacza, że jakakolwiek część mleczarskich linii technologicznych i innych utensyliów fabryczki należy do niego. - Przystąpienie do długu to tylko przystąpienie do długu, z przejęciem maszyn nie ma nic wspólnego - gwałtownie sprowadził go na ziemię Rafało. Łysik: - "Jak to?", pytam go, "przecież przystąpiłem do długu, wyznaczyliście termin spłaty!". A on: "pan zaryzykował". To gdzie ja byłem?! Przy ruletce?!
BS ogłosił przetarg na maszyny z Ostrowitego, a Łysik codziennie modlił się, by nie pojawił się żaden oferent. Miał szczęście.
Za to N. umawiał się u notariusza kilka razy, ale potem się nie zjawiał i wyłączał komórkę. Tłumaczył później, że mu coś wypadło. - On już niejednemu takie numery robił - usłyszał Łysik od bankowego urzędnika. Wtedy zdecydował się na podstęp i blef. - Wcale się tego nie wstydzę! To było po piątym razie. Już mu nie wierzyłem - mówi dziś.
100 tysięcy gotówką
Poprosił o pomoc swoich kolegów, koszykarzy z Pruszkowa - szerokich w barach, wielkich chłopów. Przyjechali, bo koszykówka to sport zespołowy. Całą grupą udali się na obiad do hotelu Magnat. Łysik zadzwonił po N. - Daję panu, panie Kaziu, 48 godzin na załatwienie tej sprawy u notariusza, a moi koledzy to słyszą - powiedział. - Andrzejkowi pan nie chcesz podpisać? Nieładnie. Pieniądze pan wziął? To musisz podpisać - dołożył jeden z biesiadników. N. wyszedł z Magnata zielony na twarzy. - Bo jak nie, to będziecie podpisywać w Pruszkowie - powiedział tego samego dnia małżonce (i zarazem wspólniczce w interesach) N., kiedy ta telefonicznie zaprosiła go do siedziby BS. Zażądała, żeby miał przy sobie resztę umówionych pieniędzy za Ostrowite, a wszystko będzie załatwione. Łysik zjawił się w banku z 25 tys. dolarów (ok. 100 tys. zł) w teczce, spotkanie miało miejsce w gabinecie wiceprezesa Rafało. Rafało i Grochowiak patrzyli, jak pakiety banknotów lądują na stole. Pospiesznie wyszli dopiero wtedy, gdy pani N. zaczęła je liczyć. 15 kwietnia 2002 r. N. złożyli podpisy na akcie notarialnym.
Dwa miesiące trwały targi o to, ile maszyn się Łysikowi od BS należy (i dodatkowe dwa o kształt porozumienia). Kiedy Rafało zachęcał go do kupna mleczarni, pokazał mu załącznik do umowy kredytowej N., zgodnie z którym bank, w ramach zabezpieczenia, prawnie przejmuje na własność 47 urządzeń. Teraz proponowano mu 33, a przesłana faksem z BS propozycja umowy zawierała klauzulę, że bank "nie ponosi odpowiedzialności za wady prawne" tych przedmiotów! A to oznacza, że gdyby N. wcześniej już je komuś sprzedał - wkrótce okaże się, że właśnie tak się stało - albo położył na nich rękę komornik, Łysik musiałby je stracić! - Może taki zapis to była inicjatywa Łysika. Nie pamiętam, bym coś takiego proponował - odpowiadając na moje pytanie radca Wierciński patrzy gdzieś w bok. - Różne rzeczy się podpisuje, jest zasada swobody umów - zbywa mnie, gdy pytam, czy proponowanie takiej klauzuli przez instytucję zaufania publicznego, jaką niewątpliwie jest bank, byłoby nieetyczne. Ta wersja porozumienia zostaje jednak odrzucona - Łysik też zaangażował wreszcie kutego na cztery nogi mecenasa.
Bank pana wpuszcza!
Poprawionej Andrzej Łysik już nie podpisze. - Bank wpuszcza pana w maliny i próbuje wyłudzić pieniądze! - _z takimi słowami pojawia się nagle w Ostrowitem Tomasz M. W nigdy nie wyemitowanym programie TVP "Tylko u nas" M. - po czterdziestce, wysokie czoło, elegancka marynarka - siedzi przy długim stole w sali konferencyjnej w Ostrowitem obok dwóch pracowników BS, Kazimierza O. i Jacka T. Mówi, że w ramach zabezpieczenia bank przewłaszczył tylko 3 maszyny Agromleczu, a potem jeszcze stara-cysternę; o 47 maszynach nigdy nie było mowy (Łysik dostaje od niego dokumenty spółki, z których to jasno wynika). Choć jest ścigany listem gończym - toczy się postępowanie związane z niespłaconymi rachunkami mlecznymi, a on nie stawia się na wezwania - nikt nie chwyta za telefon, by wezwać policję. Potem są ujęcia w studiu publicznej telewizji - obok M. ówczesny mecenas BS, dr Jan Piszczek z Torunia i radca prawny Łysika Włodzimierz Głowacki. Prowadzący audycję dziennikarz tłumaczy, że prezesi Mitura i Rafało obiecali się zjawić, ale dotąd ich nie ma. Rozmowa jest o tym, że BS potraktował Łysika co najmniej nieelegancko, a także o "kreatywności" w tworzeniu dokumentów przez personel banku (jak to wśród prawników, sformułowania są okrągłe i ostrożne). - Mój klient dostał ciężką lekcję biznesu. Szkoda tylko, że udzieliła mu jej instytucja publicznego zaufania - mówi mecenas Głowacki. Nikt nie protestuje. Po policję znowu nikt nie dzwoni. (Łysik uważa, że emisję programu zablokowały długie ręce bankowców.)
Sfałszowane dokumenty?
O co chodzi? Okazuje się, że do umowy kredytowej N. są dwie sporządzone przez BS umowy przewłaszczenia maszyn. Obie mają tę samą datę - 20 stycznia 2001 r. - i co do grosza taką samą wartość urządzeń - 278 680,00 zł. Ale jedna dotyczy 47 pozycji (nazwijmy ją A), druga tylko trzech (nazwijmy ją B). Tę pierwszą bankowcy pokazali Łysikowi. (Nie jest wykluczone, że tylko w tym celu powstała.) Drugą, po podpowiedziach M., znalazł w papierach Agromleczu. - Nie mam najmniejszej wątpliwości, że w banku doszło do sfałszowania dokumentów. Pojechałem z tym do prezesa Mitury: "to pan ma dwie umowy przewłaszczeniowe do jednego kredytu w jednym dniu robione?!". Wtedy wyjął gorzałę i polał. Myślę, że czuł się bezkarny. Uważał, że póki to nie wyjdzie poza Brodnicę, nic im się nie stanie - relacjonuje Łysik.
- Tak, były dwie umowy - zgadza się wiceprezes Rafało. - Obie są prawdziwe i obie stanowiły zabezpieczenie tego samego kredytu - dodaje kierownik Grochowiak. Kiedy pytam po co dwie, odpowiadają nie na temat. Rafało nie może sobie przypomnieć, który z tych dokumentów pokazał Łysikowi, by go przekonać do wdepnięcia w Ostrowite. - To było dwa lata temu - uśmiecha się przepraszająco.
Dokumenty mówią jednak, że obaj kręcą.
Łysik nie, jego forsa tak
Z wyjątkiem 3 maszyn i cysterny, których właścicielem jest BS, i kilku należących prywatnie do N., cała reszta była w posiadaniu Agromleczu. Wszystko, co do banku nie należało, zostało sprzedane firmie ze Swarzędza. Uczynili to N. oraz sam M. jako prezes i jedyny właściciel spółki. "W pańskim interesie jest niezawieranie jakichkolwiek transakcji, których przedmiotem byłyby maszyny już wcześniej sprzedane osobom trzecim" - napisał. Łysik: - Bank chciał mi sprzedać Niderlandy!
Efektem pojawienia się M. i telewizyjnych spotkań w "Tylko u nas" (dwa z nich ukazały się na antenie) są polubowne gesty ze strony BS. Łysik otrzymuje zapewnienie, że - choć jest zrujnowany - dostanie kredyt: może na restrukturyzację, może na skup mleka. Pół roku trwa wymiana pism, by wreszcie bank odkrył karty - OK., jakaś firma może dostać kredyt na prowadzenie produkcji w Ostrowitem, ale Łysik nie może mieć z nią nic wspólnego. Za to musi poręczyć kredyt całym swoim majątkiem! Mec. Wierciński: - Nie musimy się z tego tłumaczyć. Bank gotów był też anulować umowę przystąpienia do długu i zgodzić się na wykreślenie obciążenia hipoteki mleczarni, jeśli jej właściciel zrezygnuje z "obecnych i przyszłych" roszczeń wobec BS. - Media pod dyktando tego pana na okrągło opisują nas tendencyjnie. 150 tys. zł - tyle byśmy stracili - to nie jest kwota, z której nie moglibyśmy zrezygnować, żeby uratować wizerunek banku - deklaruje prezes Mitura.
Łysik walczy o przetrwanie. - Żona nie wytrzymała i odeszła. Była przyzwyczajona do czegoś lepszego: jeździliśmy po świecie, bywaliśmy w eleganckich miejscach. Nie mam pretensji.
Pies i człowiek
Na początku stycznia do Łysikowego obejścia przybłąkał się owczarek podhalański - piękny i silny - a pod koniec miesiąca skontaktował się z nim brodnicki biznesmen, który także czuje się oszukany przez BS. - Wielu ludzi chce mi pomóc. Wierzę w sprawiedliwość _- mówi były sportowiec. Na razie chodzi z pochyloną głową. Jest bardzo smutny.
