MKTG SR - pasek na kartach artykułów

I tylko nadzieja

Maciej Myga
Jarosław Pruss
Wychodzą z domu nagle, bez słowa pożegnania. Czasami, bardzo rzadko, zostawiają krótki list. I nie wracają. Co roku w Polsce ginie bez śladu dwadzieścia tysięcy ludzi. To tak, jakby nagle wyparowało małe miasto.

     Joanna Łubecka: spokojna, zrównoważona, choć życie jej nie rozpieszczało. Dziewięć lat, odkąd zmarła jej matka, spędziła w domach zakonnych. Właściwie miała już tam zostać.
     Idę się utopić...
     
Wróciła, bo zginął brat. Wypadł z okna. A może ktoś go wypchnął? Śledztwo jeszcze się nie zakończyło. Joanna chciała pomóc rodzeństwu po tej tragedii, więc zjawiła się w Bydgoszczy. Zamieszkała z siostrą, jej dzieckiem i dwoma braćmi. Pracę dostała w sklepie warzywnym przy Gdańskiej.
     - Pracowała od rana do wieczora, więc nic poza tym sklepem z życia nie miała. Czasami film w telewizji obejrzała albo pojechała ze swoją kierowniczką na działkę. Nie chodziła na żadne imprezy czy do dyskoteki - opowiada Maria, siostra dwudziestoczteroletniej Asi.
     Tego dnia młoda sprzedawczyni jak zwykle poszła rano do pracy. Podobno zachowywała się normalnie. Wychodząc ze sklepu zostawiła w nim telefon komórkowy i portfel. Pojechała do domu. Braciom oznajmiła, że wychodzi. Podała im rękę i ucałowała. Nigdy przedtem tego nie robiła...
     - Zostawiła kartkę. Napisała, że idzie się utopić. Może dlatego, że jeden z braci jej dokuczał? Ale on jest chory. Czasami się nie kontroluje. Nie wierzę w to, że się zabiła. Asia podejmowała pochopnie decyzje, ale później jej przechodziło. Przecież wcześniej kupiła sobie kurtkę, buty. Po co miałaby to robić, chcąc popełnić samobójstwo? - Maria jest blada, roztrzęsiona. Wierzy jednak, że siostrze nic się nie stało. Że kiedyś wróci. Jak zaklęcie powtarza kilka słów: - Żeby napisała... Żeby dała znać, że żyje... Żeby choć zadzwoniła...
     Od 22 listopada ubiegłego roku nie wiadomo co dzieje się z Joanną Łubecką. W sklepie warzywnym przy Gdańskiej był w styczniu mężczyzna, który twierdził, że wie gdzie jest Asia. - To był taki człowiek, jakich się spotyka wielu na ulicy. W średnim wieku, szpakowaty. Obiecał przyjść jeszcze raz tego samego dnia o osiemnastej i powiedzieć więcej. Nigdy później go nie widziałam - mówi kierowniczka sklepu.
     Na warzywniaku cały czas wisi kartka ze zdjęciem Asi i telefonem kontaktowym do jej siostry. Sprawą zaginięcia zajmuje się policja, ale nie tylko, bo Maria zgłosiła się do telewizyjnego programu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie". Zdjęcie Asi zamieszczone jest także w internecie, na stronie Fundacji "Itaka", niosącej pomoc rodzinom zaginionych.
     Wizje i rzeczywistość
     
- Z roku na rok coraz więcej osób zostaje uznanych za zaginione. Tak naprawdę - ilu ludzi, tyle przyczyn. Najczęściej odchodzą z domu, bo mają kłopoty, głównie finansowe i osobiste. Czasami też jest to spowodowane chorobą psychiczną, często utajoną. Ucieczka od bliskich to może być wołanie o pomoc. Zdarza się, że nie można odnaleźć zaginionej osoby, bo została zamordowana lub popełniła samobójstwo. Ale niewiele jest takich przypadków. Samobójstwa nie popełnia się łatwo - mówi Iwona Sabiszewska z "Itaki".
     Zrzeszeni w "Itace" na różne sposoby poszukują zaginionych. Wiele sygnałów otrzymują od internautów. Komunikaty o ludziach, których nie można odnaleźć, publikują także w gazetach dla kolejarzy "Sygnałach" i taksówkarzy - "Moja Taksówka". To właśnie oni przekazują wiele cennych wskazówek dla poszukujących. Pytam o jasnowidzów.
     - Mamy złe doświadczenia. Odradzamy rodzinom korzystanie z ich usług, bo po prostu robią straszny bałagan w psychice. Mylą się, mijają z prawdą. To ostateczność, kiedy wszystkie możliwości zostaną wyczerpane - odpowiada Sabiszewska.
     Krzysztof Jackowski, jasnowidz z Człuchowa, twierdzi, że ma na koncie około sześciuset udokumentowanych wizji, podczas których udało mu się ustalić miejsce położenia ciała osoby zaginionej. Jackowski specjalizuje się w odnajdywaniu ludzi, którzy padli ofiarami zabójstw lub targnęli się na swoje życie. Te zdolności odkrył przypadkowo piętnaście lat temu. Od siedmiu lat na nich zarabia. Dzięki niemu udało się odnaleźć ciała trzech zamordowanych biznesmenów z Kaliningradu, w swojej wizji pokazał też miejsce położenia zwłok dwójki utopionych chłopców z Zabrza. To głośne sprawy. Dzięki nim stał się popularny. Występował w japońskiej telewizji.
     Do Jackowskiego codziennie zgłaszają się rodziny zaginionych. Dla nich jest ostatnią deską ratunku. - Człowiek żywy porusza się, ciągle funkcjonuje. To jest dla mnie trudność. Potrafię za to w jakiś sposób porozumieć się z osobą nieżyjącą. Jest jakiś ciąg informacyjny. Może to dowód na istnienie duszy? - zastanawia się jasnowidz. Nie pamięta nazwisk osób, których poszukiwał. Zbiera wizje, które pojawiają mu się po dotknięciu osobistych przedmiotów nieżyjącego czy fotografii.
     Dwa tysiące twarzy
     
Aldona Błachowicz zaginęła 13 października 1999 roku. Dziewczyna uczyła się w Liceum Ogólnokształcącym w Aleksandrowie Kujawskim. Dojeżdżała z małej wioski. Ostatni raz widziano ją na dworcu autobusowym w Aleksandrowie. Później ślad po niej zaginął. - Miała przy sobie tylko bilet miesięczny i legitymację szkolną. Trzy razy telewizja pokazała jej zdjęcie. Był tutaj także jasnowidz z Człuchowa. Powiedział nam, że nie żyje, że jest w kanale w Białych Błotach. Policja tam szukała, ale ciała nie znalazła - Bożena, matka dziewczyny nie do końca wierzy w taką ewentualność. Jackowski twierdzi, że może jeszcze raz podjąć wyzwanie i wskazać miejsce, gdzie przybywa Aldona. 21 października 1999 roku miała skończyć osiemnaście lat...
     Zdaniem Barbary Lorenc, bydgoskiej psycholog, człowiek, który odchodzi z domu i już nie wraca to zazwyczaj ktoś, kto bardzo mocno się kontroluje i nie ma siły, żeby dokonać zmian w swoim życiu w inny sposób. - Dostosowuje się do wymogów otoczenia, ale nie zgadza się na nie. To może być na przykład urzędnik w średnim wieku, żonaty domator, średnio sytuowany, z ustabilizowanym życiem. To chyba najczęstszy obraz takiego człowieka, który w końcu nie wytrzymuje presji otoczenia - mówi psycholog.
     Nie ma śladu
     
Anna Kwiatkowska z Nowego ma coraz mniej nadziei. Próbowała już wszystkiego. Plakaty ze zdjęciem jej męża wisiały przez długi czas w mieście, jego zdjęcie publikowano w telewizji, internecie. Bez skutku.
     To był koniec stycznia 2000 roku. Czesław Kwiatkowski miał wtedy 43 lata. Od jakiegoś czasu chorował na tarczycę. - _Tata nie mógł spać i czasami wcześnie rano wychodził na spacer. Tego dnia także poszedł się przejść, około godziny siódmej - _przypomina sobie jego piętnastoletnia dzisiaj córka Małgosia. Około jedenastej córki i żona Czesława zaczęły się niepokoić. Mężczyzna nie wracał. Na początku myślały, że pojechał odwiedzić rodzinę, ale krewni nie widzieli go tego dnia. W portfelu miał tylko dwadzieścia złotych.
     Lata poszukiwań. Niedawno rodzina Kwiatkowskiego znowu była kolejny raz w Tczewie. Znaleziono tam zwłoki mężczyzny, który się utopił. - _Badania DNA wykazały, że to nie tata - _mówi Małgosia. Ona wierzy, że kiedyś do mieszkania zapuka ojciec. Anna nie jest optymistką: - Od początku coś mi podpowiadało, że mąż nie żyje. Byłam u wielu jasnowidzów, bioenergoterapeutów. Wszyscy mówili, że utopił się. Widzieli go w wodzie.
     Co piąta osoba spośród zaginionych odnajduje się. Niektóre po kilku latach. Świadomie wybierają bezdomność, wyjeżdżają za granicę, zakładają nowe rodziny, prowadzą nowe życie.
     Co dzieje się z pozostałymi? Gdzie są teraz? Czy kiedykolwiek dowiemy się, co się z nimi stało? Zostaje nadzieja. I często tylko ona.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska