Korespondencja własna z Pekinu
Większość polskich dziennikarzy zamieszkała w Zhangjiakou - strefie igrzysk położonej wysoko w górach, gdzie odbywać się będą konkurencje narciarstwa klasycznego (w tym skoków) i część zawodów snowboardowych. W rejonie tutejszego centrum prasowego i poszczególnych hoteli panuje ruch - kursują olimpijskie autobusy, na przystankach czekają przedstawiciele mediów z wielu krajów, a w hotelowych restauracjach w porze śniadania bywa tłoczno.
Problem w tym, że przez pierwsze dni po przylocie nie widzieliśmy nikogo, kto nie byłby związany z igrzyskami. Zwykłych Chińczyków w Zhangjiakou nie ma - nikt tu nie spaceruje, ulicami nie jeżdżą żadne cywilne samochody. Narciarski ośrodek jest jak wymarły - życie toczy się tu tylko dzięki igrzyskom, a mieszkańcy samego miasta i jego prefektury nie mają tu prawa wstępu. Olimpijska bańka jest zamknięta tak szczelnie, jak to tylko możliwe.
Warto przeczytać
Codzienne życie Chińczyków zobaczyliśmy dopiero w samym Pekinie, do którego przyjechaliśmy specjalnym superszybkim pociągiem na ceremonię otwarcia igrzysk. Z dworca kolejowego dziennikarzy odebrał autobus jadący do głównego biura prasowego. Po drodze pojazd uczestniczył w zwykłym ruchu ulicznym, był mijany przez liczne auta, zatrzymywał się na czerwonym świetle i przepuszczał pieszych.
To był pierwszy i jak na razie jedyny moment, gdy widzieliśmy z bliska, choć przez szyby, zwykłych mieszkańców chińskiej stolicy. Pod biurem prasowym takiej możliwości już nie było. Główny gmach przeznaczony dla mediów wywołuje mieszane uczucia. Sam obiekt jest piękny i funkcjonalny, jednak ulica, przy której się znajduje, jest już wyłączona ze zwykłego ruchu. Wzdłuż niej ustawione zostały niezliczone barierki, gdyż w promieniu ponad stu metrów od biura prasowego nikt przypadkowy nie ma prawa wstępu, a porządku pilnuje policja. Dopiero za tymi wszystkimi płotami i za porządkowymi, w dużej odległości, da się dostrzec kolejną równoległą ulicę, już z normalnym ruchem drogowym i życiem miasta.
Jeszcze bardzo przygnębiające wrażenie wywołuje otoczenie pobliskich obiektów do hokeja na lodzie i curlingu, do których dotarliśmy jedną z linii autobusowych obsługujących igrzyska. Przed halami zobaczyliśmy policyjne autokary z włączonymi sygnałami świetlnymi, a wokół nich już z daleka rzucali się w oczy liczni funkcjonariusze. Dalej znów niezliczone płoty, barierki, płoty, barierki... Pustymi arteriami wokół pustych i niedostępnych parków, w sąsiedztwie zamkniętych na cztery spusty biurowców, przemykali jedynie dziennikarze i osoby związane z obsługą igrzysk oraz nieliczni chińscy kibice, którzy zostali wpuszczeni na trybuny - na meczu hokeja na lodzie kobiet między reprezentacjami Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego i Szwajcarii było ich w porywach ze dwudziestu.
Zupełnym kuriozum były zapory zagradzające przejazd przez jedną z głównych ulic - ilekroć nadjeżdżał autobus, barierki zwijano, po czym po jego przejeździe zaraz ustawiano na nowo. I tak co chwilę, raz po raz, bywało, że nawet częściej niż co minutę. Ogólnego ponurego obrazu dopełniały pojazdy wojskowe w tle...
U progu igrzysk trudno dostrzec prawdziwą olimpijską radość. Życie w biurach prasowych toczy się normalnie - dziennikarze wymieniają opinie, dyskutują, a po wyjściu na obiekty rozmawiają (choć z zachowaniem dużego dystansu) z zawodnikami. Dla zwykłych Chińczyków tych igrzysk jednak po prostu nie ma - już teraz widać, że wszystkie zapowiedzi skrajnego odcięcia olimpijskiej rywalizacji od życia stolicy kraju nie były zapowiedziami na wyrost. Czekają nas ponad dwa tygodnie z zawodami, które odbywają się w Pekinie, ale których Pekin - w imię covidowego bezpieczeństwa - nie poczuje i nie dotknie. Zamiast sportowego szczęścia są funkcjonariusze i płoty.
