Od chwili upublicznienia informacji o masowych zwolnieniach w "Irenie", między związkami a zarządem spółki trwały negocjacje. Wypowiedzi wiceprezesa Rolanda Janochy dawały nadzieję na to, iż ostatecznie z pracy odejdzie nie 357, a 200 osób. Nadzieje te jednak prysły. Związkowcy nie zawarli więc porozumienia z zarządem "Ireny".
Mizerne odprawy
- Zarząd nie przystąpił na nasze warunki. Domagaliśmy się odpraw w wysokości sześciokrotnego wynagrodzenia. Mają być o połowę mniejsze. Nasi pracownicy mają bardzo niskie pensje. Ich odprawy będą więc mizerne - żali się Krzysztof Radomski, szef OPZZ w "Irenie".
Sto pierwszych osób wypowiedzenia otrzyma już w grudniu. Pozostali mają stracić pracę w ciągu najbliższych trzech miesięcy.
Aktualnie specjalna komisja weryfikuje listę osób wytypowanych do zwolnień. Matki samotnie wychowujące dzieci i jedyni żywiciele rodziny mają stracić pracę w ostatniej kolejności. Ochroną mają być również objęte małżeństwa zatrudnione w hucie. Na bruk trafić ma tylko jeden ze współmałżonków.
Walka o pensję
- Chcemy, żeby grudniową pensję pracownicy dostali w całości i w terminie. Żądamy również wypłaty świadczeń socjalnych. Zależy nam na tym, aby pracownicy mieli w miarę normalne święta - mówi Krzysztof Radomski.
Jeśli zarząd nie spełni tych żądań, związkowcy zapowiadają akcję protestacyjną. Strajku jednak nie będzie.
- Nie mamy podstaw, żeby go organizować. Pracodawca nie płaci nam pensji w terminie, ale tą sprawą zajmuje się już Państwowa Inspekcja Pracy. Gdybyśmy zorganizowali strajk, dalibyśmy zarządowi prezent. Mógłby zwolnić pracowników od razu i to bez odpraw - tłumaczy przewodniczący.
Nie wie jednak, jak zachowają się zdesperowani pracownicy. - Wszystko może się zdarzyć - dodaje.
