Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Nowicki: Zawsze kibicowałem piłce, a nie jakiemuś klubowi z nienawiścią do drugiego klubu

Rozmawiał TOMASZ MALINOWSKI [email protected] tel. 052 32 63 195
fot. Tomek Czachorowski
Rozmowa z aktorem Janem Nowickim o piłce nożnej i nie tylko...

Serwis Publicystykawww.pomorska.pl/publicystyka



- Podobno ma pan bogatą przeszłość sportową?
- Związki ze sportem mają wymiar rodzinny. Matka mojego syna Łukasza, to śp. Barbara Lerczak Janiszewska Sobottowa, ongiś wybitna lekkoatletka, olimpijka, brązowa medalistka z Rzymu i czterokrotna medalistka mistrzostw Europy. Matką chrzestną była Jarka Jóźwiakowska - Bieda, znana skoczkini wzwyż. Poza tym, jestem z pokolenia dojrzewającego po wojnie. Wówczas kult sprawności fizycznej był bardzo rozpowszechniony. Niesłychaną funkcję pełnił, szczególnie sport w małych miasteczkach. W moim rodzinnym Kowalu, gdzie mieszkało 3,5 tysiąca ludzi, był stadion lekkoatletyczny i do piłki nożnej. Odbywały się na nim regularne mecze między Choceniem, Czerniejewicami, Włocławkiem. Lekkoatletyczne zawody we wszystkich konkurencjach. Dla nas sport od samego początku był niesłychanie ważny, a futbol, po prostu, wszechobecny.


Czytaj też blog Tomasza Malinowskiego


Męskie zmęczenie
- A dziś? Nie ma pan poczucia, że dobrodziejstwa polskiej demokracji zniszczyły sport?
- Demokracja pchnęła go w zupełnie innym kierunku. Stało się dokładnie tak samo, jak ze sztuką. Komuna była najlepszym okresem dla twórców i ich dokonań. Przecież polska kinematografia należała do najlepszych na świecie; nie inaczej teatr. Byliśmy biedni, ale mieliśmy świadomość tworzenia wielkiego teatru. Teraz powstały teatry impresaryjne, z nieliczną obsadą, wykombinowane z myślą o objeździe po kraju, o zarabianiu. Tak samo w sporcie: klubów - molochów nie ma kto finansować, więc umierają. A w małych miejscowościach, jak grzyby po deszczu, zaczęły się rodzić kluby jednosekcyjne. Takie sportowe teatry impresaryjne, np. bliski mi Anwil Włocławek, który ma swojego hojnego sponsora.

- Po co artyście-intelektualiście sport?
- Dla mnie niepojętym jest rozwijać się intelektualnie bez zażywania ruchu. Sam uwielbiam zmęczenie fizyczne. Mężczyzna, który nie wie, jak ono smakuje - wiele traci. Poczucie zmęczonych mięśni jest jednym z piękniejszych męskich doznań...

- Czy w młodości grał pan w piłkę w klubie? ,
- Naturalnie; w naszym Ludowym Zespole Kujawiak Kowal.

- Na jakiej pozycji?
- Dziś powiedziałbym, że w ataku. Byłem typowym "sępem" w polu karnym; po prostu, polowałem tylko na bramki.

- Zdobywał pan je prawą czy lewą nogą?
- Tylko prawą, lewą nogę mam zupełnie martwą.

Zmierzch bogów

- Porozmawiajmy o pryncypiach. Pana zdaniem polska piłka sięgnęła już dna?
- Polski futbol, na dobrą sprawę, nie bardzo mnie już interesuje. Pociąga mnie za to zjawisko futbolu na świecie. Uważam, że zostały popełnione kolosalne nadu-życia w światowej piłce. Nie chcę mówić o samych konkretach, bo na tym się nie znam. To jest sprawa dla ekspertów, specjalistów, prawników. Natomiast histeria wokół futbolu, te wielkie pieniądze, które wokół niego fruwają, gigantyczne gaże piłkarzy - to wszystko razem pachnie mi bardzo nieprzyjemnie. Zwyczajnie - wielka ohyda!

- Czyżby Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) i Europejska Unia Piłkarska (UEFA) były organizacjami... przestępczymi?
- Nie nazywałbym ich tak. Mam natomiast ogromne wątpliwości, czy wszystko co się wokół nich dzieje, nie zasługuje na poważną analizę. Wie pan, jak obserwuję to, co się dzieje w siatkówce, w lekkiej atletyce - te nasze sukcesy. Tam jest szlachetniej, piękniej; tam są fajni ludzie. Tam się kibicuje jakby z wyboru. Natomiast kibicowanie w piłce nożnej jest w jakimś sensie narzucane. Ucieknę się do takiego przykładu: jak można mieć pretensje do kiboli na trybunach, skoro tak samo zachowują się zawodnicy. Przecież ten przykład płynie z boiska. Te wślizgi, dziecinno-cwaniackie pociąganie za koszulki; wszystkie te okrzyki i wyrazy bólu w czasie fauli. Pan wie, jaka jest różnica między rugbistą a piłkarzem? Ten pierwszy udaje, że go nie boli, a piłkarz udaje, że go boli. Obrzydliwe! Piłkarze to są ludzie bardzo często prymitywni, absolutnie zepsuci i przepłaceni. Dziś w globalnym świecie istnieje jakiś podział dóbr. I trzeba tym bogactwem obdzielić cały świat, wszystkie kontynenty. Nie może być tak, żeby piłkarz zarabiał kilkanaście milionów za sezon. Nieporozumienie, to mnie się nie podoba.


- To nie może być tak, żeby mieszkający w slumsach Brazylijczyk był dumny z tego, że ma Garinchę czy Pelego. Bo jeżeli jest to prawda, to znaczy że on oszalał. I świat oszalał. Obserwuję ludzi piłki. Byłem kiedyś w telewizji z Engelem. Rozmawiał ze mną tak, jak diler narkotykowy. Jemu się wydawało, że jestem w ten futbol strasznie wciągnięty. Kibicuję, owszem, Wiśle; do pewnego momentu próbowałem kibicować także Cracovii, ale się nie dało, bo było tam sakramenckie chamstwo. Więc przestałem na stadion Cracovii chodzić. Ale zawsze kibicowałem piłce, a nie jakiemuś klubowi z nienawiścią do drugiego klubu. A Engel robił ze mnie strasz-nego "narkomana futbolu". Piłkę lubię, ale przecież jestem starszym już panem. Nie dam robić z siebie idioty. Opowiadać godzinami o jakiś szachach na boisku, o jakiejś taktyce, o zagęszczeniu pola. Panie, daj mi pan święty spokój! Zrobiono z tego nieprawdopodobny majestat, jakąś mszę tylko po to, żeby zniewolić ludzi. Wyciąga się od nich ogromne pieniądze, pędzi na wielkie stadiony, ktoś czerpie z tego wielkie dochody. I 22 starych facetów, oczywiście w krótkich majtkach, udaje, że gra w piłkę.

- Mówi pan, że trzeba się z tym rozprawić. A kto ma to zrobić?
- My kibice! Tylko w pewnym momencie trzeba się stuknąć w czoło. To, co zrobili kibice bojkotując mecz ze Słowacją na Stadionie Śląskim było fenomenalne. Nawet nie o to chodzi, że mecz ze Słowakami nie miał już żadnego znaczenia. Nie było zwyczajnie kogo oglądać.

- Ale to był protest nie przeciwko piłkarzom, lecz władzom.
- I tu pan dotknął jądra problemu. Przecież te władze urągają przeciętnie inteligentnemu człowiekowi. Jak formułuje zdania pan Lato... Prezes PZPN to jest funkcja na miarę ministra, jeżeli nie wyższa. Kiedy on miał się nauczyć? Między jednym boiskiem a drugim... Jak pojechał do Kanady, zarobić parę groszy? Kiedy ten chłopina mógł się zorientować w języku polskim, marketingu, psycho-logii? Kiedy on poznał prawo? Nigdy nie poznał! Czytam, że za wynajęcie kancelarii związek zapłacił pół miliona złotych. Hańba! Lato jest potrzebny komuś, żeby nim sterować. I to nie tylko chodzi o Polskę, znacznie wyżej. Skąd raptem wszystkie rozumy pozjadał Michel Platini? A kto to jest pan Blatter? Skąd oni się wzięli? Dlaczego są bogami futbolu?

- Pan uważa, że polska piłka ma jeden spójny wizerunek - od klubów poprzez reprezentację, po PZPN?
- Proszę pana, polska piłka jest obrzydliwa, głupia, żałosna. Jeżeli chce się zobaczyć piłkę, to należy pójść na zawody maluchów uganiających się za futbolówką. To jest prawdziwy sport, czysta i zdrowa rywalizacja.
Primadonna i marketing

- Jak odbiór naszej piłki w społeczeństwie zmienił Leo Beenhakker?
- Pokładałem w Holendrze wielkie nadzieje. Ale potem zaczął zachowywać się okropnie, jakby się nauczył od Polaków złego postępowania. Wylazła z niego primadonna. Zaczął się obrażać, i jako trener, i jako człowiek. Natomiast jego pojawienie się było świetne. Ile on chłopakom pomógł. Miał możliwość polecenia kogoś do jakiegoś klubu. Beenhakker to wielkie nazwisko, otwierające niemal każde drzwi. Skończył się ten polski kocioł, tych wszystkich wściekłych i zazdrosnych o siebie Aposteli, Engelów, Piechniczków. To nie ten wymiar, żeby prowadzić reprezentację czterdziestomilionowego kraju. Tak więc jego pojawienie się i początek pracy było fantastyczne, zapachniało wielką piłką. Ale to się, niestety, wszystko rozlazło. Ludzie z PZPN i Beenhakker to faceci z różnych światów.

- Pan widzi w Polsce kogoś, kto odmieniłby ten wizerunek? Często pada nazwisko Bońka.
- Wyobraża pan sobie, że spotyka pan Jana Nowickiego, który ma lat 70. Ja i pan zaczynamy od wspomnień, jak grałem kiedyś Stawrogina, jak kreowałem Wielkiego Księcia Konstantego. Nie będziemy o tym gadać bo to jest bzdura. Było, minęło. Możemy rozmawiać, o tym, co ja dzisiaj robię, co będę robił jutro. To jest interesujące. W globalnym futbolu to przywiązanie do swoich rezultatów jest chore. Znowu. Ja nigdy w życiu nie będę oderwany od tego, jakim Boniek był piłkarzem. Od tych wiecznych dyskusji, czy lepszy był Deyna, Kasperczak czy Kupcewicz. Ich już nie ma. Kto powinien więc być? Nie wiem, najlepiej ktoś spoza sportu. Dlaczego ma pyszczyć ten, który kiedyś grał w piłkę. A jeszcze jak ma pieniądze, to mówią: to jest autorytet, bo on zarobił we Włoszech, on jest bezkompromisowy, on może być prezesem. G... prawda! Trzeba wziąć zawodowca od marketingu. Po co on ma się znać na futbolu. Wystarczy, że będzie miał ludzi od tego. Ma pokierować ogromnym związkiem, wielkimi pieniędzmi. I tyle.

Orły brzmiały dumnie
- Pana zdaniem nazwa reprezentant Polski nie zdewaluowała się?
- Oczywiście, że tak. Tak samo, jak się zdewaluował w ogóle patriotyzm. Kto tutaj wie, co to jest patriotyzm? To umknęło. Patriotyzm miał się jeszcze dobrze w czasach komuny, bo byliśmy zniewoleni. Polacy są fantastycznym narodem i koszmarnym społeczeństwem. Nie jest to moje zdanie; to zdanie Norwida: "Słońce wstaje, jak widzi naród polski. Zachodzi, jak widzi polskie społeczeństwo". My jesteśmy fantastycznym narodem i patriotami, gdy jesteśmy zagrożeni. Jeżeli Polska ma grać, wygrywać i trenować, to każdy woli swoje pieniądze, które zarobi w klubie. Jeżeli jeszcze sobie gębę wyciera Polską, to robi to tylko dlatego, że tak wypada. Dzisiejsi reprezentanci nie mają pojęcia o patriotyzmie. Wie pan, żebym ja zagrał w Anglii czy we Francji - to muszę poznać fenomenalnie język. Co musi poznać piłkarz? Nic. Podaj, kopnij, parę zwrotów.

- Jak pan się zapatruje na pomysł naturalizowania piłkarzy?
- To jest znak czasu. Niech oni grają wszędzie; tylko żeby to nie był sposób na ratowanie polskiego futbolu. A to, że czasami ktoś wraca do polskich korzeni, gra - to pięknie. To oznacza, że sport się do czegoś przydał. Przydał się do tego, żeby ktoś odnalazł w sobie polskość, np. Obraniak.

- Ciągle w naszej rozmowie przewija się ten Zachód. Dogonimy go kiedyś?
- Nie, nie, nie. Wybijmy to sobie z głowy. Możemy mieć, owszem, pojedyncze sukcesy. Raz się udało jedenastce Górskiego, urodziło się wówczas jedenastu aniołów. Tak bywa. Ale to potwierdza, że nie umiemy w piłkę grać. W środowisku aktorskim jest podobnie. Mówią, że ciągle są tacy dobrzy aktorzy. Gdy przyjrzy się pan jednak Staremu Teatrowi - to wielka utalentowana młodzież skończyła się na Fryczu i Globiszu. A oni już mają po 50 lat! Gdzie są zatem ci młodzi? Są, ale nie znajdują warunków, w których mogliby się rozwinąć. My te warunki mieliśmy. W jednym czasie był wysyp znakomitych aktorów w Starym Teatrze: Bińczycki, Herdegen, Kaczor, Linde-Lubaszenko, Nowicki, Pszoniak, Pieczka, Walczewski, Radziwiłowicz, Stuhr, Trela itd. I każdy miał co grać. To była taka jedenastka "Orłów Górskiego". Ale to wcale nie musi się powtórzyć. Ani w teatrze, ani w piłce.

- Pan się spodziewa czegoś nadzwyczajnego podczas przyszłorocznego mundialu? Monopol Europy zostanie złamany?
- Na mistrzostwach świata? Brazylia wygra i chwała Bogu. No, ewentualnie Hiszpania, bo oni najpiękniej grają w piłkę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska