Była ta wizyta w planie czy nie? Nic w każdym razie nie było o niej słychać. Słychać było jedynie, że w czasie swojej publicznej nieobecności po wyborach prezydent rozmawiał z prezydentem gruzińskim przez telefon. W każdym razie wyszło znów niezręcznie.
W każdym razie Tusk może mówić o dużym szczęściu. Wszystko, co może być odczytywane jako afront wobec nowego premiera służy mu, a prezydentowi szkodzi. Na razie to miłe, za dwa, trzy miesiące stanie się bardziej zobowiązujące. Na razie wszyscy też patrzą na prezydenta, na każdy jego gest. Nawet prosty i dość oczywisty fakt złożenia nowemu rządowi gratulacji stał się prawie polityczną sensacją, nie wspominając o tym, że media na serio rozważały, czy prezydent poda rękę Sikorskiemu, czy nie. Tak jakby podanie ręki przy okazji wręczania nominacji nie było czymś oczywistym dla prezydenta. Bez względu na to, czy ma do nowego szefa MSZ zaufanie i sympatię, czy nie.
Być może cała nieszczęsna sprawa przewożenia akt komisji weryfikacyjnej WSI nie nabrałaby takiego rozgłosu i znaczenia, gdyby nie ulokowano ich dość nieszczęśliwie w biurach BBN, czyli jednak pod patronatem prezydenta, ale w jakimś bardziej neutralnym miejscu. Karmieni przez ostatnie dwa lata spiskowymi teoriami, które była już władza tak lubiła, zaczynamy myśleć tak samo. Wczuwamy się w rolę minionej władzy. Może jednak prezydent wcale nie musiał wiedzieć, co mu pod dach przywieziono i w jakim celu?
Dla prezydenta nadszedł moment bardzo trudny, by nie rzec krytyczny. Dotychczas miał łatwo. Współpraca obu ośrodków władzy wykonawczej była harmonijna. Teraz będzie inaczej. Prezydent daje do zrozumienia, że rządowe otoczenie jest mu wrogie. Daje to jednak do zrozumienia zbyt jawnie. Emocje w polityce są sprawą normalną, ale od pierwszej osoby w państwie wymaga się jednak mniej emocji, a więcej dystansu, zwłaszcza gdy ów polityczny konkurent (wróg?) powtarza, że chce dobrych relacji i nie daje się ponosić emocjom, choć z pewnością je odczuwa. Donald Tusk doznał poważnej porażki w wyborach prezydenckich i teraz wraca jako zwycięzca. Na dodatek wraca jako zwycięzca w sposób szczególny, bardzo oczekiwany po rządach PiS, a na cenzurowanym znalazł się prezydent, który go kiedyś pokonał. Paradoksalnie ów nowy etap kohabitacji może być dla prezydenta szansą wybicia się na zupełnie nową pozycję. Pod warunkiem rozluźnienia więzów z PiS, przynajmniej na tyle, by nie być postrzegany wyłącznie jako prezydent jednej partii. Czy to jednak jest możliwe? Oto jedno z ważniejszych pytań polskiej polityki.
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"