Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jarosław Kaczyński po nowemu, Bronisław Komorowski po staremu

Jacek Deptuła
fot. sxc.hu
Polskie wybory AD 2010 są wyjątkowe. O prezydenturze nie zadecydują ani programy kandydatów, ani nawet propaganda sztabów i spin doktorów. Wygra ten, kto najlepiej wykorzysta konsekwencje tragedii z 10 kwietnia.

Wyjątkowość tegorocznej kampanii polega na tym, że żaden z głównych kandydatów nie może powiedzieć tego, co powiedziałby, gdyby nie doszło do smoleńskiej katastrofy. Na twarde opinie mogą pozwolić sobie tylko nieliczący się pretendenci w rodzaju egzotycznego Korwin-Mikkego, sprytnego watażki Andrzeja Leppera czy Kornela Morawieckiego z "Solidarności Walczącej". Wiedzą, że przegrają, ale dostaną nagrodę - kilkadziesiąt darmowych godzin w mediach publicznych.

Nieoczekiwanie także wielka powódź na południu kraju ma wartość kilkuset tysięcy głosów.

Efekt żałobnego domina

Bronisław Komorowski i Jarosław Kaczyński, jedyni kandydaci, którzy mają szanse na apartament w Pałacu Prezydenckim mówią, a właściwie milczą. Prezes PiS obrał tę strategię, widząc, jak szybko rośnie poparcie, gdy nie zabiera głosu. To cały czas działa efekt żałobnego domina, które - jeśli dotrze do 20 czerwca, da Kaczyńskiemu może nawet 10 dodatkowych procent poparcia. A milczenie ma tę zasadniczą zaletę, że wyklucza fatalne wpadki w rodzaju "tu jest prawdziwa Polska, tam jest ZOMO".
Komorowski z kolei milczy, bo musi. Ma wręcz zakneblowane usta co do spraw zasadniczych - krytyki IV RP i jej twórców - braci bliźniaków. Gdyby nie śmierć Lecha Kaczyńskiego, w centrum strategii Platformy byłaby bezkompromisowa krytyka rządów w latach 2005 - 2007. Tymczasem najcięższy oręż trzeba było wycofać z frontu. Na miesiąc przed wyborami wydaje się, że sztab Komorowskiego do dyspozycji ma tylko korkowce i kapiszony. A sam kandydat zachowuje się tak, że nie wiadomo, czy wchodzi czy też schodzi po schodach. Ku mojemu zdumieniu poniżej krytyki są też wystąpienia Władysława Bartoszewskiego. Jego słowa o "nekrofilii pogrzebowej" czy "hodowcy zwierząt futerkowych" wzbudziły konsternację nawet wśród sympatyków profesora.

Do braci Rosjan i tych z PO

Tymczasem niezwykła strategia Jarosława Kaczyńskiego zaskoczyła niemal wszystkich polityków i komentatorów, szczególnie sztab wyborczy Platformy. Jeszcze trzy tygodnie temu byłem przekonany, że kampania wyborczą będzie ociekać krwią ociekającą "z rąk Tuska" i łzami spływającymi po twarzy Kaczyńskiego. Lecz lider PiS w chwilach, w których nie milczy, mówi o... historycznej konieczności kompromisu politycznego w Polsce, o błędach koncepcji IV Rzeczypospolitej oraz pol-sko-rosyjskim pojednaniu! Jego orędzie do Rosjan zdumiało nawet słuchaczy Radia Maryja. To był piarowski majstersztyk, dzięki któremu Kaczyński ma szanse zagrozić swemu rywalowi.
Po 10 kwietnia objawiło się bowiem nowe oblicze twórcy IV RP: człowieka zrozpaczonego stratą brata, polityka, który zrozumiał, że hasło Komorowskiego "Zgoda buduje" ma głęboki sens. I pięknie wpisuje się w slogan wyborczy szefa PiS: "Polska jest najważniejsza". Nie moglem wyjść z podziwu, czytając deklarację Jarosława Kaczyńskiego, który przyznaje, że Platforma też chce reformować państwo. "Musimy tylko wypracować mądry kompromis"... Czy to prawdziwy obraz męża stanu? Moim zdaniem - nie.
Ktoś, kto bez mała od dwóch dekad tak żarliwie, wręcz fanatycznie, wierzył we własną wizję państwa, nie może w kilka tygodni radykalnie zmienić poglądów. Jestem niemal pewien, że chodzi o taktyczną zagrywkę. Skoro Polacy nie lubią w polityce napastliwości i agresji, dlaczego nie pójść na przedwyborcze ustępstwo? Ostatecznie chodzi o pięcioletnią kadencję, a nie kilkutygodniowy taktyczny zwrot.
W moim przekonaniu utwierdza mnie zaskakujące wycofanie się na z góry upatrzone pozycje Marcina Wolskiego i profesora Zdzisława Krasnodębskiego, którzy tuż po śmierci prezydenta wykopali pierwsi topór wojenny. Jestem więc przekonany, że po ewentualnym zwycięstwie Jarosła-wa Kaczyńskiego nastąpi kolejny zwrot w jego strategii - powrót do idei IVRzeczypospolitej. Być może nawet w złagodzonej wersji. To właśnie, jak sądzę, jej twórca obiecał bratu przed wawelskim pogrzebem.

Krew na rękach

Prócz całkowitej zmiany strategii o zwycięstwie lub przegranej PiS zadecyduje jeszcze jedno kapitalne posunięcie tego ugrupowania. Myślę o bezkompromisowej propagandzie w mediach publicznych opanowanych przez generalicję tej partii.
W ostatnim numerze "Polityki" Cezary Łazarewicz cytuje redaktora z TVP. Mówi on o nieformalnym regulaminie "służby": żadnego mazgajstwa na ekranie, żadnej galarety i wątpliwości. Przekaz ma być jasny, precyzyjny i jednoznaczny. By zwyciężyć, trzeba zewrzeć szeregi, pozbyć się maruderów i symulantów. Do wyborów został miesiąc, więc nie ma już czasu na zabawy w bezstronność, apolityczność czy inne subtelności".
Nie mam powodów, by nie wierzyć w te słowa. Od czasu narodowej żałoby rzadko zdarza mi się oglądać "Wiadomości" i publicystykę w TVP. A po filmie "Solidarni 2010" wiem, że powróciła propaganda wyrosła z urodzajnej gleby telewizji PRL. Z tym, że krew polskiego drobiu miał na rękach wówczas prezydent USA - Ronald Reagan.
Determinacja antysalonu, którego symbolami są Jan Pospieszalski, bracia Karnowscy, Rafał Ziemkiewicz, Tomasz Sakiewicz, Stanisław Janecki i Bronisław Wildstein, jest niebywała. Wydawałoby się, że oni walczą o przeżycie.
Nie ma dziennikarstwa niezależnego w krystalicznej postaci. Każdy z nas ma poglądy i - często podświadomie - tak dobiera informacje, by tłumaczyły nie tylko innym świat. Ale to, co wyprawia telewizyjny i radiowy antysalon woła o pomstę do nieba. Już sam fakt, że o tym, co pojawi się na antenie telewizyjnej Jedynki, decyduje m.in. Jan Maria Tomaszewski, cioteczny brat Jarosława Kaczyńskiego, mówi sam za siebie.
Trudno mieć zasadnicze pretensje do prywatnych stacji telewizyjnych i radiowych, że zajmują takie czy inne stanowisko w sporach politycznych. Natomiast media publiczne mają obowiązek prezentowania poglądów wszystkich opcji politycznych. Dlatego nie dziwię się, że Jacek Snopkiewicz, szef tvp.info powtarza od lat: "Telewizja publiczna nie nadaje się do remontu. Trzeba ją zburzyć i stworzyć od nowa". Brakuje tylko odważnych, którzy by to zrobili.

Pustka na lewo od PO

Świadomie nie piszę o szansach pozostałych kandydatów. Ich w drugiej turze nie będzie. Zresztą uważam, że nie ma sensu szczególnie o nich debatować. Niedostrzeganym bowiem problemem Polski jest brak silnej partii centrolewicowej. Walka dwóch prawicowych ugrupowań tak zaabsorbowała uwagę Polaków, że nie dostrzegają dramatyzmu sytuacji.
Rozwijająca się Polska z jej młodymi strukturami demokratycznymi nie jest jeszcze gotowa na dwupartyjny system rządów. Na lewo od PO musi powstać siła skutecznie równoważąca prawicowy liberalizm Platformy i prawicowy konserwatyzm PiS. Jak dotąd tej luki nie wypełnia ani skostniałe Polskie Stronnictwo Ludowe, ani grzęznący w marazmie programowym Sojusz Lewicy Demokratycznej.
Tym bardziej, że Polskę czeka - po raz pierwszy od dnia wstąpienia do Unii Europejskiej - największe wyzwanie. Określenie swej roli i znaczenia nie tylko w Europie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska