No, taką politykę to ja rozumiem! Piękną, soczystą, żywcem wziętą z opowiadań Gogola.
Intencje akcji „Nie świruj, idź głosować” były zacne, chociaż pomysł taki sobie. Ale festiwal, który nastąpił później - pierwsza klasa. Z jednej strony ta uskrzydlona konserwa, co to się rzuciła wycmokać pacjentów szpitali psychiatrycznych i w akcie solidarności pozakładać sobie kaftany bezpieczeństwa. Z drugiej strony - rycerze poprawności skonfundowani tak, że im niemal mózgi nie powybuchały od dysonansu poznawczego.
No bo rzeczywiście, jak tu teraz uprawiać politykę, skoro nie wolno nikogo nazwać „świrem”. Jak żyć? Jak tu właściwie ocenić wraży obóz bez słowa „kretyn”? Albo chociaż „tępak” (wszak „tępak” może obrażać osoby opóźnione w rozwoju).
Zostawcie nam chociaż „oszołoma”! Ale zaraz... A co z nerwicami eklezjogennymi? A urojenia religijne? Niestety, oszołoma również trzeba ze słownika ludzi cywilizowanych wykasować.
Litości, czym w takim razie wolno chlasnąć, żeby za chwilę nie wyskoczył do mikrofonu jakiś przemądrzały profesor? I tu na ratunek spieszy nam mądrość ojców i dziadów. Dali nam przykład dziady: “machlerz”, “świniarz”, “marcha”, “ pociot”, “pies bisurmański” (tu się chyba zagalopowałem). Jest i pakiet dla kobiet: “wyleganica”, “ożarlicha” i “przewalona kaczyca”. Bierzcie zatem i idźcie uprawiać politykę, jak ją uprawiały dziady. Wszyscy, których moglibyście ewentualnie urazić, dawno już odpoczywają od politycznych znojów.
A do panów psychiatrów apeluję, żeby nie świrowali tak z tym językiem, bo gdy następnym razem będą chcieli uderzyć w dzwony w słusznej sprawie protestu wobec zapaści finansowej polskiej psychiatrii, to nikt już nie potraktuje ich poważnie. A najmniej poważnie potraktują ich politycy, z których istotny odsetek powinien mieć z psychiatrami stały kontakt.
