Odrabiają lekcje z innych przedmiotów, plotkują, oglądają swoje komórki, albo próbują nie zasnąć, gdy wychowawca nie ma dla nich czasu, ani pomysłu. **
Michał Krzywdziński z gimnazjum w Tucholi lekcji wychowawczych nie lubi. W podstawówce przepadał za nimi. Pan od matematyki był jego wychowawcą. Na lekcjach opowiadał o świecie i życiu, za każdym razem zadawał temat, szukał chętnych, którzy zgodzą się przygotować referat. Było dużo filozofii, trudnych pytań poddawanych dyskusji: dokąd zmierza człowiek, skąd się bierze przemoc, czy biedny, znaczy gorszy i czy gorzej skończy? Ktoś stawiał tezę, ktoś ją obalał. Lekcję prowadzili niejednokrotnie uczniowie, często nie zwracali uwagi na dzwonek.
- Nasze lekcje teraz wyglądają zupełnie inaczej - mówi Michał. - Pani moralizuje, ale nie dopuszcza nas do głosu. Woli sama dużo mówić, bez przerwy nam powtarza: "w waszym wieku byłam inna" albo, "jak jeszcze trochę urośniecie, to zrozumiecie, że życie jest cięższe niż wam się wydaje, za dużo macie teraz, w głowach wam się przewraca". Zdarza się, że mówi: "za te lekcje nikt mi nie płaci, a wy ciągle macie pretensje, gadacie jak najęci". Ostatnio uznała, że lekcja wychowawcza będzie dobra do tego, aby poprawiać oceny niedostateczne z jej przedmiotu. A mogłaby to być fajna godzina przeznaczona specjalnie na dyskusje, których w szkole brak.
O tym, co nas boli
Na brak dyskusji podczas lekcji wychowawczej narzeka wielu gimnazjalistów w naszym regionie. Bardziej zadowoleni są licealiści. Potrafią przekonać nauczyciela, aby na tej lekcji było wyjątkowo - więcej pytań młodzieży do młodzieży, mniej ingerencji nauczyciela.
- Nauczyciel na takiej lekcji powinien być moderatorem dyskusji - _mówi Anna Wińska z toruńskiego liceum. - _Rozmawiać musi się o tym, co nas boli, co warto zmieniać w szkole, w stosunkach z rodzicami, kolegami, nauczycielami. Takich lekcji jest niewiele, można je policzyć na palcach. Tak samo jak na palcach można policzyć dobrych nauczycieli, którym zależy na nas i na tym, abyśmy rzeczywiście stawali się lepsi.
Tatiana Zwolińska z klasy trzeciej bydgoskiego liceum musiała czekać aż kilka lat na pierwszą ciekawą lekcję wychowawczą. W podstawówce - opowiada - uczniowie hałasowali, a nauczyciel sprawdzał klasówki.
- Pani zawsze była spóźniona, nie wyrabiała się z pracą - mówi Tatiana. - Bardzo często nam powtarzała: "no, nareszcie lekcja wychowawcza. To wy się bobawcie, może w statki pograjcie, zajmijcie się czym lubicie, a ja tymczasem obrobię się z zaległościami". W tym czasie odrabialiśmy więc lekcje, plotkowaliśmy. Dziewczyny chwaliły się ciuchami, a chłopcy gadali o dziewczynach. Dopiero w liceum nasza nauczycielka powiedziała nam, że lekcja wychowawcza jest po to, aby rozmawiać o problemach uczniów. Wtedy jest spokój w szkole.
Nie marudzić
Tatiana ma za sobą kilka interesujących lekcji: o przyjaźni pomiędzy chłopcami a dziewczętami, o tym, dlaczego jedni uczą się lepiej, a drudzy gorzej, i to nie znaczy, że ci drudzy są mniej inteligentni. Ostatnio wychowawczyni rozmawiała też z uczniami, dlaczego warto mieć w życiu pasję i podawała przykłady tych, którzy osiągnęli sukces, bo robili to, co kochali.
- Może właśnie dlatego my nie słuchamy, co do nas mówią nauczyciele, bo oni nie słuchają nas - powiada Darek Jagodziński z liceum w Toruniu. - Wychowywanie to nie marudzenie, że nie spełniamy oczekiwań. To raczej dyskusja, jak stawać się doskonalszym. Aż żal tę lekcję tracić na bzdury, jak gra w statki.