Związkowcy planują jutro dwugodzinny strajk ostrzegawczy od godz. 7 do 9. Zaprotestują w ten sposób przeciwko nieprawidłowościom, które ich zdaniem występują podczas prywatyzacji ich firmy.
Poszło o udziały
Ministerstwo Skarbu zamierza sprzedać większościowy pakiet Enei jeszcze tej jesieni. Potencjalnym kupcem jest duża europejska energetyczna firma RWE. Ma zapłacić skarbowi państwa około 6,4 miliarda złotych. Udziały Enei interesują też Vattenfall, który już ma ok. 19 proc. akcji firmy.
Pracownicy jednak sprzeciwiają się prywatyzacji. Stało się to jasne po przeprowadzeniu referendum w Bydgoszczy, Poznaniu, Gorzowie, Szczecinie i Zielonej Górze. Wzięło w nim udział około 70 proc. załogi i tylko nieliczni opowiedzieli się za prywatyzacją.
Zarząd spółki uważa, że strajk jest nielegalny. - Skoro cały czas prowadzone są rozmowy negocjacyjne w sprawie sporu zbiorowego, o strajku nie powinno być mowy. Tym bardziej, że na środę - 23 września - wyznaczone jest kolejne spotkanie - mówi Paweł Oboda, rzecznik prasowy Enei.
Bez przerw w dostawie
Podobnie jak w czerwcu, kiedy miał miejsce pierwszy strajk ostrzegawczy, w zakładach Enei zostały powołane specjalne komisje. Ich członkowie będą pilnowali, aby nie było przerw w dostawach prądu.- Odbiorcy nie powinni być poszkodowani w tym sporze - mówi Paweł Oboda.
Klienci firmy muszą się jednak liczyć z pewnymi niedogodnościami. Jeśli w czasie strajku dojdzie do usterek, nie zostaną zbyt szybko usunięte.- Mogę zapewnić jednak, że jeśli kogoś życie lub zdrowie będzie zagrożone, na miejscu awarii natychmiast pojawią się nasi pracownicy. W takich sytuacjach na pewno nie zostawimy klientów bez pomocy - zapewnia Oboda.