
(fot. Nadesłane)
Załoga już po drodze, w Malachinie, poczuła dym, ale pojazd jechał dalej "na sygnale". Dalej było tylko gorzej. Jak się dowiedzieliśmy, jeden z członków załogi, ratownik, zauważył, że doszło do pożaru. Dym wydobywał się już od tyłu - tam, gdzie jest miejsce dla przewożonych pacjentów. Pojawił się ogień.
Nie można się było wiele zastanawiać. Trzeba było wyskoczyć z pojazdu. Pracownicy pogotowia zaryzykowali i postanowili jeszcze wydobyć choć część sprzętu medycznego. Jak się dowiedzieliśmy, wynieśli duży defibrylator i nosze. W końcu musieli odpuścić. Próbowali ugasić pożar gaśnicą, ale nie było na to najmniejszych szans.
Gdy strażacy przyjechali na miejsce, karetka stała już w płomieniach. W Mokrem na drodze w kierunku do Zamościa. - Już z daleka, jak jechaliśmy do akcji, było widać łunę - opowiadają strażacy. - Gdy przyjechaliśmy, podaliśmy natychmiast dwa prądy wody. Jeden na instalację gazową, by ją ochłodzić i by nie doszło do wybuchu - w pojeździe była butla z gazem.
Wszystko wskazuje na to, że przyczyną pożaru było zwarcie instalacji gazowej w pojeździe. Ale czy tak rzeczywiście było, ustalą ostatecznie biegli. Karetka, która w kilka minut stanęła w płomieniach, była nie do uratowania. Został z niej tylko metalowy wrak.
Jak się dowiedzieliśmy, to była najnowsza karetka będąca w dyspozycji pogotowia. Mercedes, najpewniej z 2014 r. Straty są olbrzymie - wyniosły kilkaset tysięcy złotych. Ale najważniejsze, że wszyscy wyszli cało. Gdyby w karetce był chory, to scenariusz mógłby być przecież zgoła odmienny.
Czytaj e-wydanie »Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje