W latach 90. poważni eksperci przekonywali nas, że prywatyzacja banków z udziałem podmiotów zagranicznych odbędzie się z korzyścią dla polskiego sektora bankowego ze względu na jego zapóźnienie. To miała być obrona przed marginalizacją i upadkiem polskich banków. Mieli rację?
W pewnym stopniu mieli. Na pewno w latach 90. sektor bankowy był zapóźniony. Przecież wchodząc na drogę transformacji, nie mieliśmy większego pojęcia, jak funkcjonuje gospodarka rynkowa, jej struktury i procedury. Pamiętajmy, że to były czasy, w których bankom brakowało również kapitału. Inwestorzy zagraniczni mogli stosunkowo szybko poprawić efektywność polskich banków.
Co się zmieniło od tamtego czasu?
Rzeczywiście udało się dogonić w dziedzinie bankowości świat zachodni, skutecznie przenieśliśmy nowoczesne procedury do funkcjonujących w Polsce banków i nie ma zagrożenia, że nie wytrzymają w rynkowym wyścigu. Skutkiem tej stabilności jest również to, że spadła rentowność sektora bankowego i jego atrakcyjność inwestycyjna.
Niektórzy ekonomiści mówią wręcz, że jeśli chodzi o nowoczesne narzędzia, znaleźliśmy się w europejskiej czołówce.
To prawda. Jest to zjawisko znane ekonomistom, że instytucje zapóźnione wskutek modernizacji przeskakują pewne etapy i zaczynają wyprzedzać dotychczasowych prymusów. Klasycznym przykładem jest rozwój telefonii komórkowej i bankowości mobilnej niektórych państw afrykańskich. Doszło tam do tego, że mieszkańcy, którzy często nie mieli nawet dostępu do bieżącej wody, uzyskali dostęp do nowoczesnych narzędzi komórkowej bankowości wcześniej niż wielu zachodnich Europejczyków. W Polsce stało się podobnie. Ominęliśmy na przykład etap czeków, które nigdy w Polsce nie były popularne, i w ten sposób wyprzedziliśmy na przykład Francję, w której czeki nadal stanowią ważną pozycje pośród usług bankowych. Nie musieliśmy modernizować oprogramowania bankowego - kupowaliśmy już najnowsze rozwiązania. O ile w latach 90. grzęźliśmy w bankowych procedurach, dziś ścigamy się w nowoczesnych rozwiązaniach.
Klimczak: - Bankowość mobilna jest dla nas priorytetem.
Ale czy polskie banki dysponują już na tyle dużym kapitałem, żeby poradzić sobie bez wsparcia międzynarodowych struktur?
Jeśli duża część pozostałaby w zagranicznych rękach, bez wątpienia rzutowałoby to na poziom bezpieczeństwa całego polskiego sektora bankowego. W sytuacji kryzysu często kapitał spływa do krajów matek. Tak było również podczas kryzysu w 2008 roku, kiedy centrale na Zachodzie były wspierane przez placówki między innymi w Polsce. Kwestia przygotowania kapitałowego banków do samodzielnej działalności wymagałaby głębszej analizy z uwzględnieniem tego, do jakiego stopnia banki gotowe są dywersyfikować swoją działalność. Na pewno jednak na własnej skórze przekonaliśmy się, że kapitał ma jednak narodowość. Mogliśmy obserwować, że jeśli cała grupa kapitałowa osiągała gorsze wyniki, to redukcje zatrudnienia czy zamykanie placówek w większym stopniu dotyczyły oddziałów zagranicznych niż tych z kraju matki. Miejmy nadzieję, że ta sytuacja będzie się zmieniać, bo już obecnie ponad połowa sektora bankowego jest w polskich rękach.
„Polonizacja banków” to chwytliwe hasło, ale czy w praktyce klient odczuje profity z tej zamiany własnościowej.
- Realia rynkowe pozostaną te same i reguły ekonomiczne również. Polskie banki nie są tańsze od tych z kapitałem zagranicznym. Dlatego raczej nie odczujemy tego na własnej skórze jako klienci.
Chyba że usługi zdrożeją wskutek politycznego obsadzania stanowisk.
Tego w analizach ekonomicznych nie da się przewidzieć.