Korespondencja z Pekinu
Dla Bosiek tegoroczna olimpijska przygoda zaczęła się najgorzej jak tylko mogła - polska panczenistka jeszcze przed wylotem do Chin dowiedziała się, że test na koronawirusa dał wynik pozytywny. Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że nasza łyżwiarka mogła spędzić czas izolacji w Polsce, a gdy kolejne testy były już negatywne, 4 lutego, poleciała do Pekinu.
Warto przeczytać
W czwartek na dystansie 1000 metrów Bosiek startowała w ósmej parze. Nasza reprezentantka uzyskała czas 1:16:54, który tuż po przejeździe dawał jej siódme miejsce. W dalszej części rywalizacji lepsze rezultaty od Polki uzyskało jeszcze dziesięć innych zawodniczek, w związku z czym w końcowej klasyfikacji Bosiek uplasowała się na siedemnastej pozycji.
- W głębi duszy liczyłam na więcej. Mimo ostatnich zwariowanych tygodni wiem, na co mnie stać. Dość późno przyleciałam do Pekinu i postawiliśmy wszystko na jedną kartę, czyli bieg drużynowy, który jednak nie do końca nam wyszedł. Ja sama ucierpiałam na tym, bo nie mogłam się przygotować w stu procentach do swojego indywidualnego biegu. Przyjechałam tu czując się dobrze, ale ewidentnie brakowało mi objeżdżenia na tym lodzie. Dałam z siebie wszystko, jednak wiem, że jest we mnie rezerwa - powiedziała polska panczenistka.
To nie koniec startów Bosiek na tegorocznych igrzyskach. W sobotę nasza reprezentantka wystąpi jeszcze w biegu masowym, często określanym jako najbardziej nieprzewidywalna konkurencja łyżwiarstwa szybkiego.
- Cały czas liczę na to na to, że w Pekinie jeszcze dotknie mnie szczęście. Nie mówię tu ostatniego słowa. Jeżeli uniknę niepotrzebnych kontaktów z innymi zawodniczkami, na których traci się energię, to wydaje mi się, że wówczas będzie dobrze - powiedziała polska panczenistka.
