- Płakałem przy tym obrazie - zapewnia autor "Hołdu smo-leńskiego" (na zdjęciu). Skromny prowincjonalny malarz, jak mówi o sobie, ukrywający się pod pseudonimem Stanisław Koziełło-Wolski. - A męki twórcze były takie, że robiło mi się przed oczyma ciemno. Można powiedzieć, że namalowałem ten obraz łzami. Albo raczej farbami ze łzami zmieszanymi.
Katastrofa Smoleńska. Widać twarze ofiar, szczątki wraku, katyński las
Kto chce zobaczyć efekt jego pracy, powinien zajrzeć na stronę internetową www.holdsmo lenski.pl, znajdzie tam obraz w całości i przybliżone detale: twarze ofiar, szczątki wraku, katyński las, i tłum Polaków stojących w kolejce, by oddać hołd zmarłym.
- Jestem po obejrzeniu "Hołdu smoleńskiego" załamany i zniesmaczony - przyznaje Bolesław Polnar, którego obrazy pokazywane są w galeriach na całym świecie. - Potwierdzają się słowa Milana Kundery z "Nieznośnej lekkości bytu", że nawet po najstraszniejszych wydarzeniach w pamięci ludzkiej zostaje potworny kicz. Malarz nie odmawia autorowi "Hołdu" szczerych intencji ani prawdziwości wzruszenia. - Tym silniej kontrastuje z nim profesjonalna strona internetowa z wywiadem z autorem, cennikiem itp. Wygląda to tak, jakby ktoś wykorzystywał w celach komercyjnych poryw serca malarza. To jest jechanie na emocjach - zarówno autora, jak i nabywców - dodaje Polnar.
Gobeliny z Turcji
Na pomysł sprzedawania kilimów z parą prezydencką Grzegorz Tąta wpadł wkrótce po smoleńskiej katastrofie. - Uważałem, że tych zmarłych warto jakoś utrwalić w ludzkiej pamięci - mówi dystrybutor wykładzin dywanowych i dywanów. - A gobelin, w przeciwieństwie do zdjęcia, nie spłowieje, jest trwały, zostanie w domu na lata. Zleciłem więc wykonanie projektu z wizerunkiem Marii i Lecha Kaczyńskich i napisem Smoleńsk 2010. Robi się je tak samo jak dywany. Żeby było taniej, pan Grzegorz zlecił wykonanie gobelinów w Turcji. Nie ma w tym niczego dziwnego. Powstaje tam 90 procent dywanów sprzedawanych na polskim rynku. Makaty upamiętniające parę prezydencką można kupić w dwóch wersjach. Mniejszą - o wymiarach 60 cm na 110 cm - za 100 zł, większa metr na dwa kosztuje dwa razy więcej.
Dystrybutor nie ukrywa, że obok przesłanek ideowych chciał na zainteresowaniu Smoleńskiem zwyczajnie zarobić. - Nie wstydzę się tego - dodaje Grzegorz Tąta. - Ubiegły rok był kryzysowy i bardzo słaby handlowo. Pan Grzegorz na razie jednak nie bardzo jest zadowolony ze sprzedaży kilimów. Spodziewał się większego zainteresowania. Tymczasem par prezydenckich sprzedaje się mniej niż kilimów z Janem Pawłem II.
Czytaj też: Odczytano zapis trzeciej czarnej skrzynki z prezydenckiego Tupolewa
Katastrofa Smoleńska. "Hold Smoleński"
- Ale temat ciągle powraca w polityce i w mediach, więc mam nadzieję, że i zainteresowanie gobelinami jeszcze powróci. Choćby z okazji zbliżającej się rocznicy katastrofy.
- Na obecność na rynku różnych przedmiotów upamiętniających tragedię z 10 kwietnia - składają się dwie przyczyny - uważa prof. Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie. - Jedną jest autentyczne zainteresowanie klientów, drugą świadome, a w niektórych przypadkach - cyniczne wykorzystanie niszy rynkowej. Nigdy do końca nie będziemy pewni, gdzie kończy się autentyczne przeżycie twórcy, choćby i nieudolnego, a zaczyna cynizm. Powtarzają się mechanizmy, które przerabialiśmy już po śmierci Jana Pawła II. Obserwowaliśmy w Polsce wybuch pobożności i autentyczne nawrócenia pod wpływem jego choroby i umierania. A jednocześnie rozkwitał "przemysł" pamiątkarsko-gadżetowy oferujący nierzadko produkty na żenującym poziomie - portrety, makatki, dywany, zegary i talerze z Janem Pawłem II. Jego szczytem są - bywa - pokraczne i szkaradne pomniki papieża. Osoby kupujące te przedmioty są - w swej masie - z pewnością przywiązane szczerze do Jana Pawła II, tyle że wyrażają to przywiązanie w formach bardzo wątpliwych. W tym sensie "Hołd smoleński" i kilimy z parą prezydencką dadzą się zestawić z butelkami z wodą święconą, w których korona Matki Bożej jest zakrętką.
Ile zysku z teledysku
Spór o granicę między ideowością upamiętnień smoleńskich a chęcią zarobku na nich rozpoczął się niemal natychmiast po tragedii. Wówczas przedmiotem ostrej polemiki były przede wszystkim teledyski "Ich Troje", rapera Donia i Sary May stanowiące reakcję na katastrofę.
"Od tragedii pod Smoleńskiem minęły ledwie godziny, a w internecie pojawiły się piosenki upamiętniające ofiary katastrofy. Łączą je fatalna muzyka, grafomańskie teksty i patetyczne teledyski" - pisały gazety.
W odpowiedzi zespół "Ich Troje" wydał specjalne oświadczenie. Muzycy napisali w nim, że nie odnieśli żadnych korzyści finansowych z opublikowania utworu "Requiem" : "Kiedy dowiedzieliśmy się z żoną o tym, co się stało, rozpłakaliśmy się. Wraz z całą rodziną i dziećmi złożyliśmy hołd pod Pałacem Prezydenckim. Utwór, który zamieściłem, jest symbolicznym zniczem, który od czasu do czasu na innych i moje nieszczęście staje na czyimś grobie. Jest mi przykro, że zrównano mnie z błotem w takiej chwili" - napisał wtedy na blogu Michał Wiśniewski.
Dlaczego upadł Małysz
Drugą stroną kultu otaczającego ofiary smoleńskiej tragedii zdają się być związane z tym zdarzeniem dowcipy. Nowe powstają niemal co dnia: Dlaczego Małysz upadł podczas konkursu na Wielkiej Krokwi w Zakopanem? Bo nie odszedł na drugi krąg. W internecie roi się od smoleńskich żartów w lepszym i gorszym stylu: Co zamawia Tusk w restauracji? Zimnego lecha i kaczkę po smoleńsku - to jeden ze starszych i raczej mało stosownych. Kolejny: Putin podczas wizyty w Polsce spotyka Jarosława Kaczyńskiego. Ty żyjesz? - dziwi się. Jestem Jarosław, zginął mój brat Lech. Uff , to dobrze, a już się bałem, że druga eksplozja nie wystarczyła.
Doktor Anna Bokszczanin, psycholog z Uniwersytetu Opolskiego, zaleca przy żartach smoleńskich ostrożność. - Żarty zawsze były formą rozładowywania stresu, obłaskawiania stra- sznych przeżyć humorem - uważa pani doktor. - Poczucie humoru jest w jakimś sensie dowodem społecznego zdrowia psychicznego. Od wieków żartuje się przecież nawet ze śmierci, aby ją symbolicznie rozbroić. Ale bywają dowcipy wulgarne i przekraczają granice dobrego smaku. Jeśli ktoś opowiada dowcipy o mordowaniu Żydów, to mam poważne wątpliwości, czy on rozładowuje traumę i oswaja koszmar, czy jego motywy są niskie i wynikają z uprzedzeń. A do tego takie żarty wcale nie są śmieszne. W przypadku tragedii katyńskiej mówimy w dodatku o wydarzeniu nieodległym w czasie. Nie wszystkim łatwo o dystans.
- Nie potępiałbym z góry każdego dowcipu o Smoleńsku, ale przyglądałbym się im uważnie. Czy nie stoi za nimi niska pobudka - dodaje prof. Majcherek. - Granica niestosowności jest bardzo cienka. Uczestnicy happeningu pod Pałacem Prezydenckim mieli dobre intencje, demaskując przesadę uczestników manifestacji. Ale sporządzenie krzyża z puszek po piwie było też przesadą.
Czytaj też: Katastrofa samolotu prezydenta w Smoleńsku - nikt nie przeżył