Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każde spotkanie zaczyna od słów: jestem hazardzistą

Henryka Bednarska / www.gazetalubuska.pl
fot.sxc.hu
Anonimowy hazardzista z Zielonej Góry opowiedział Gazecie Lubuskiej o swoim nałogu. O tym jak się zaczęło...

Leszek opowiada, jak czekał na telefon kolegi. Zawsze w gotowości. Na sygnał, że idą grać, kąpał się, golił, wskakiwał w dobre ciuchy. - Szykowałem się jak na randkę z dziewczyną - uśmiecha się gorzko. Marek przyznaje, że był blisko Pana Boga. Aż nagle... - Dopuścił do mnie szatana - mówi. Wszedł więc w hazard po uszy. Do zatracenia. Do dna. I nie pamiętał już o Panu Bogu. - Upadłem mocno. Byłem oszołomiony. Z perspektywy to nie byłem ja - stwierdza. Gdy to mówi, wzrok ma wbity w blat stołu.

Z reguły obierają sobie jakiś punkt. Nie patrzą jeden na drugiego. Może tak łatwiej wszystko wyznać... Kiedy napotkasz wzrok któregoś z nich, nie widzisz - a tego u hazardzisty się spodziewasz - szalonych, rozbieganych oczu. Są spokojni, przyznają się do wyciszenia, ba, cieszą się nim, wręcz delektują. Dla nich to inny świat. Inny po miesiącach, latach nałogu. - Śpię spokojnie, choć zasypiam dopiero o 2.00- 3.00. I nareszcie nikt z banku nie dzwoni - wyjawia Leszek.
Marek podkreśla: - Nie mam złych snów, nic nie zaprząta mi głowy. Nie gram. Dziś. Nie wiem, co będzie jutro.

Uzależnienie? Absurd!

Ilu w Zielonej Górze jest hazardzistów, nie wie nikt. Bo trudno się do tego przyznać. Z hazardem jest jak z alkoholem. To co, że gram codziennie. Uzależnienie? Przecież to totalny absurd! Na spotkania grupy Anonimowych Hazardzistów przychodzi około 20 osób. Nie mówią, kim są. Podają imię, ileś razy w ciągu spotkania mówią, że są hazardzistami. Jakby chcieli się w tym utwierdzić. Jak gdyby nie pozwalali sobie na to, by o tym zapomnieć.

Mają na oko od 30 do 50 lat. Nie pytam o nic, bo i tak nie odpowiedzą. Mogę jedynie słuchać. Opowiadają o pracy, domu, o tym, co wydarzyło się w ostatnim tygodniu. Zachowują pełną anonimowość. Nierzadko się zwierzają. - Tego, co mówisz na grupie, nie powiesz nawet żonie - zauważa Adam. I tak o sobie tu mówią: jest Adam, Marek, Piotr, nie ma profesora, nauczyciela czy lekarza. - Poza tym pomieszczeniem możemy się nie znać - mówi Adam, tego dnia prowadzący miting AH.

O grze się nie mówi

Ale nie o wszystkim rozmawiają. Nie mówią o grze. O pieniądzach, które przegrali.
Hazardzista ma duży wybór: maszyny jedno - czy wielorękie, ruletkę, brydża, black jacka, koniki, bingo. Nałogiem może być nawet gra w totka. Jedni wybierają wąską specjalizację, inni próbują szczęścia równolegle w kilku grach. W efekcie przegrywają domy, sklepy, firmy. Fortuny. Tak naprawdę - życie. - Nie ma takich pieniędzy, których hazardzista by nie przegrał - stwierdza Adam. I dodaje, że nie spotkał nałogowego hazardzisty, który by się zatrzymał. Przegrany liczy zawsze, że odrobi straty. I zwiększa stawki. I zwiększa...

Gdy przegrywa w końcu wszystko, co miał w portfelu, zaczyna kombinować: skąd pożyczyć kasę, co można jeszcze z domu wynieść do lombardu. - Oszukałem każdego przyjaciela, od każdego coś wyrwałem. Nie, nie brałem pożyczek. Przyjaciele brali je dla mnie. Na ulicy rozglądałem się, czy ktoś nie będzie chciał ode mnie pieniędzy. Dłużnicy zaczęli nachodzić żonę. A ja grałem dalej - opowiada Adam.

Rodzina podsunęła papiery na leczenie

Leszek miał dostać zasiłek, z zagranicy, więc spory. - Myślałem, że spłacę trochę długów. Bo nie było kumpla, którego bym nie ściemnił. Ale poszedłem grać. Mogłem przecież wygrać dwa razy tyle. Znów przegrałem - wyjawia.
Jak przychodzi otrzeźwienie? - Nic nie zrobiłem, żeby przestać grać. Rodzina zdecydowała. Podsunęła papiery na leczenie. 4 stycznia wyjeżdżałem do szpitala w Gnieźnie, a dzień wcześniej jeszcze grałem - opowiada Adam. - Jakbym wygrał, nie pojechałbym. Przegrałem, bo nie potrafiłem wygrać. Straciłem kontrolę nad grą. Życiem.

Adam pojechał do szpitala. Syn na drogę kupił mu sztangę papierosów. - Bo nie miałem nic. Byłem totalnym golasem. Jeszcze durne warunki stawiałem - prywatny ośrodek, a tonąłem w długach - przyznaje. Po szpitalu dojeżdżał na terapię do Poznania. I tam od kolegi Ryszarda usłyszał, że w Zielonej Górze jest ośrodek Anonimowych Alkoholików. - Byłem pierwszym hazardzistą, który tam się pojawił. Dzięki nim tu siedzę - przyznaje. Tu, na spotkaniu Anonimowych Hazardzistów, która to grupa w Zielonej Górze powstała pięć lat temu.

Piotr zanim zacznie mówić, głęboko wzdycha. - Grałem kilkanaście lat. Rodzina nic nie wiedziała: tylko tyle, że albo nie mam pieniędzy, albo mam ich dużo - opowiada. Stracił pracę, wyjechał z Zielonej. Tam gdzieś dostał pierwszą wypłatę. I całą przegrał. - W lodówce hulał tylko wiatr - wspomina. Trafił do grupy trzy lata temu. Nie gra od roku. - Ale mentalnie dalej jestem hazardzistą - stwierdza.
Przeczytaj cały tekst: Gazeta Lubuska: - Bóg dopuścił do mnie szatana - zwierza się anonimowy hazardzista z Zielonej Góry

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska