W czwartek w Krakowie rozpoczęło się nieformalne spotkanie ministrów NATO poświęcone m.in. udziałowi wojsk Sojuszu w Afganistanie. Kilka lat temu, gdy rozpoczynała się wojna w Afganistanie, gen. Stanisław Koziej mówił "Pomorskiej", że Afganistan jest czarna dziura światowego bezpieczeństwa i zaangażowanie polskich żołnierzy powinno być tam co najwyżej symboliczne. Dziś jest tam 1,6 tys. Polaków i wszystko wskazuje na to, że oczekiwania Amerykanów wobec sojuszników są zdecydowanie większe.
Gdy Stany Zjednoczone ogłosiły wysłanie do Kabulu siedemnaście tysięcy żołnierzy - zwiększenie kontyngentów zapowiedzieli m.in. Australijczycy. Swoich żołnierzy chcę tez wysłać tam Gruzini - z wiadomych względów (Rosja) zainteresowani zacieśnianiem swoich więzi z NATO.
- W naszym interesie jest to, abyśmy byli obecni w Afganistanie, ale musi to być starannie powiązane z możliwościami państwa i sił zbrojnych - mówi Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny miesięcznika "Raport". - A te możliwości kiedyś się wyczerpią.
Naczelny "Raportu" sygnalizuje decydentom, że przez kilka ostatnich lat bardzo angażowaliśmy się w misje wojskowe i temu poświęcone były wydatki z budżetu MON, ale nie można tego robić kosztem potencjały obronnego państwa. - Priorytetem powinna być budowa sił do obrony państwa - podkreśla Grzegorz Hołdanowicz. - Jeśli prawie osiemdziesiąt rosomaków jest w Afganistanie, to nie ma ich w kraju. A jak wrócą, to będą już mocno wyeksploatowane. A od lat nie modernizuje się obrony powietrznej kraju, bo ona nie jest potrzebna na misjach.
Potrzeby misyjne i krajowe nie są całkiem rozdzielne, ale należy odwrócić proporcje na rzecz obrony kraju. Oczywiście żołnierze na misjach nabierają doświadczenia, ale może się okazać - wobec np. cięć budżetowych, że oni odejdą z armii, bo nie będą mieli w niej perspektyw. I ich doświadczenie zostanie zmarnowane.