W okresie do 1939 roku jednak nikt z obywateli naszego miasta nie nazywał tego kina "Corso". Dla bydgoszczan była to po prostu "Flohbuda" - po polsku "pchlarnia" ; nikt nie szedł na film do "Corsa" - wszyscy szli do "Flohbu". Nazwa ta była jak najbardziej słuszna: był to lokal najniższej kategorii i nie było w tym żadnej przesady: po seansie przynosiło się do domu pchły...
Kino miało przy wejściu okienko kasowe, które nigdy nie było czynne. Przy wejściu stali dwaj silni bileterzy, którzy zamiast dzisiejszej kasy fiskalnej mieli na stoliku kapelusz. Za wejście płaciło się w zależności od uznania, a uznanie to było związane z ilością widzów: gdy sala była pustawa, a dany film grano już 10 dni za wejście płaciło się 5 groszy. W dniach premierowych wchodziło się w trójkę za groszy dwadzieścia.
Miejsc siedzących było około 60, pozostałe 150 miejsc to były miejsca stojące. Miejsce zajmowało się w zależności od wieku i postury. Dzieciaki i słabeusze zostawali zepchnięci przed sam ekran; miejsca te w bydgoskim zgermanizowanym żargonie nazywało się "rasierplac". tzn. "miejsce do golenia" Dlaczego? Dlatego, że na tych miejscach trzeba było zadzierać głowę do óry, podobnie jak przy goleniu. Widzowie tego kina do bydgoskiej elity nie należeli. W większości byli to młodzi robotnicy, dzieciaki i tzw. ulicznicy oraz "luje ze Szwederowa". W kinie tym prawie nie bywały kobiety.
W repertuarze "Flohbudy" były głównie westerny. Wówczas w Bydgoszczy mówiło się o nich "wild west", tzn. "Dziki Zachód". Bardzo często bójki z ekranu przenosiły się na salę, ale bileterzy potrafili czupurnych szybko posadzić. Głośne komentarze do filmów wyświebywały głównie "łacinowate". Chodziło się do "Flohbudy" szczególnie, gdy na ekranie występowali gwiazdorzy ówczesnych westernów, jak: Ken Mainer, Bob Backer, Tom Mix, wtedy wejściowe drożało.
Jako mieszkaniec placu Wolności do "Flohbudy" miałem blisko. Kino "Mańka", po wojnie "Wolność", które rezydowało po sąsiedzku było dla ucznia za drogie.
Ostatnim filmem, który obejrzałem przed wojną we "Flohbudzie", był wesz Bobbym Backerem "Konny ekspres na szlaku Indian".
Gdy przechodzę dzisiaj ul. Gdańką koło gmachu PKO, często o dawnej "Flohbudzie" myślę; raczej nie tyle o kinie i programach, ale o mojej młodości, która, niestety, nie wróci...
A prości ludzie, bywalcy "Corsa" w wielu przypadkach analfabeci, mimo wszystko zachowywali się znacznie poprawniej niż niektórzy dzisiejsi kibice piłkarscy.
