Tak jakby rząd Kazimierza Marcinkiewicza wziął się nie wiadomo skąd, z samej woli Jarosława Kaczyńskiego wspieranego przez 150 posłów PiS, jakby nie głosowały za nim, bez przymusu zresztą, raczej nawet dosyć ochoczo, inne partie. Powody wypowiadania koalicji są różne. A to rząd zbyt dużo prywatyzuje, choć niczego jeszcze nie sprywatyzował albo becikowe daje za niskie, mimo że becikowe jest, a jego wysokość wcale nie została przesądzona. To znów dlatego, że premier w Brukseli wywalczył zbyt mało pieniędzy co jest podobno klęską, a w rzeczywistości jest sporym sukcesem, gdyż budżetu mogło w ogóle nie być.
Weekend jednak mija, mijają przeróżne radiowe śniadania, w trakcie których politycy napinają muskuły, zrywają koalicję, obrzucają się mocnymi słowami, zbiera się Sejm i okazuje się, że koalicja jednak jest. Jak z obrazka, wręcz modelowa, czy jak to ujął Donald Tusk, moherowa. Ostatnio z wielkim samozaparciem, łamiąc wszelkie reguły sejmowych gier, o parlamentarnych obyczajach nawet nie wspominając, uchwaliła zmiany w ustawie o radiofonii i telewizji. Ustawę o charakterze ustrojowym przyjęto w dwa dni, bo czas podobno skończyć z panowaniem SLD i PO w mediach publicznych, który to postulat szczególnie musi dziwić Sojusz, bo kogo jak kogo, ale tej partii telewizja publiczna już z pewnością nie oszczędza. Nikt zresztą nie udaje, że o coś innego chodzi niż władza nad mediami. Zapomniano nawet, że wcześniej chodziło podobno o tanie państwo, ale gdy skład KRRiT zmniejszono z dziewięciu członków do pięciu, zamiast planowanych pierwotnie trzech, trudno nawet udawać, że o jakieś tanie państwo jeszcze ktoś walczy. Teraz idzie twardy bój o media centralne i terenowe, bo w mentalności naszych polityków tkwi niezłomne przekonanie, że kto ma media publiczne, zwłaszcza telewizję w garści, ten ma władzę. Będzie więc po Nowym Roku telewizja według PiS, przyozdobiona Samoobroną i LPR, choć być może Liga obejdzie się smakiem. Romanowi Giertychowi mogło zależeć tylko na przypodobaniu się Radiu Maryja, bez wsparcia którego jego partia znajduje się w coraz większych tarapatach i dlatego zaproponował, że ten akurat nadawca nie musi odnawiać koncesji. Przepis ochoczo przyjęto, choć być może jest on niekonstytucyjny, może zresztą cała ustawa jest niekonstytucyjna. Tym jednak specjalnie nikt się nie przejmuje. Za kilka miesięcy, gdy Trybunał Konstytucyjny wyda ostatecznie werdykt (na razie nie wiadomo, czy ktoś w ogóle tę nowelizację do TK zaskarży) już będą nowe władze mediów, a o to w tej awanturze chodzi.
Tak więc koalicja jest, trzyma się dzielnie, najważniejsze dla PiS ustawy przyjmuje, grymasi tam, gdzie niczym to nie grozi. PiS na te grymasy może patrzeć z dużą wyrozumiałością i pobłażliwością. Niech sobie koalicjanci w weekendy trochę pokrzyczą, niech będą samodzielni, niech bronią własnej tożsamości, ważne nie jest to, co powiedzą w tym czasie, ważne jak będą głosować między środą a piątkiem, a więc wówczas, kiedy zbiera się Sejm. Dotychczas głosują pod dyktando PiS, co oznacza, że ten model koalicji jaki zawiązano w praktyce zupełnie dobrze się sprawdza. Musi się sprawdzać, bo ani LPR, ani Samoobrona nie mają wyjścia. Dla LPR wybory to być może wyjście z Sejmu, dla Samoobrony pełna koalicja z PiS to jedyna metoda, by dorwać się do władzy. Jest się więc o co bić, wydając groźne pomruki.
Autorka jest publicystką tygodnika "Polityka"
Koalicja środka tygodnia
JANINA PARADOWSKA
Przeciętnie raz w tygodniu, najczęściej w okolicach weekendu, Liga Polskich Rodzin wypowiada Prawu i Sprawiedliwości koalicję. Podobnie czyni Samoobrona, która dodatkowo kryguje się, że nigdy żadnej koalicji nie było.