MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kody, bramki i strażnicy

Rozmawiała: Iza Wodzińska
Lech Kamiński

     Rozmowa z ANNĄ BOGŁOWSKĄ, pełniącą obowiązki dyrektora Biblioteki Głównej UMK
     - Z BG zniknęło w ciągi ostatniego roku 150 książek. Co się dzieje?
     - Kradzieże książek nie są wynalazkiem ostatnich lat - zdarzały się już w średniowieczu. Stąd wzięły się tzw. libri catenati - czyli księgi przytroczone grubymi łańcuchami do pulpitów. Znane są w historii przypadki profesorów szacownego Uniwersytetu Jagiellońskiego, którzy - przysłaniając je togami - wynosili księgi z biblioteki, a potem się nawet tym szczycili. Jednak, co wolno wojewodzie... Dlatego zżymamy się na to, że - przy wypełnionych potrzebnymi pozycjami księgarniami i możliwościach skserowania do celów naukowych każdego artykułu z fachowego czasopisma - studenci pozwalają sobie na kradzieże, albo dewastowanie zbiorów bibliotecznych. To dzieje się stale.
     - Pamięta pani inną tak zuchwałą kradzież?
     - Kilkanaście lat temu w czytelni głównej zjawił się pan, nie pracownik i nie student, który złożył (jako "zastaw" - iw) dokument tożsamości i poprosił o kilka książek z działu "prohibitów", wtedy niedostępnych, bo rozpowszechnianych tylko w "drugim obiegu", coś z polskiej literatury emigracyjnej. Zmylił czujność bibliotekarek, symulując intensywną pracę, wielokrotnie wchodząc i wychodząc. W pewnym momencie okazało się, że, choć dokumenty leżą, nie ma książek i nie ma człowieka. Potem wyszło na jaw, że dokumenty było fałszywe - ktoś przyszedł specjalnie, żeby ukraść ściśle określone rzeczy. Bibliotekarze z natury rzeczy ufają ludziom.
     - Co pomyślała pani, kiedy ostatnie skontrum stwierdziło brak aż tylu pozycji?
     - Że szkoda, iż ludzie nie dorośli do tego, co im proponujemy. Otwieramy zbiory i biblioteczne przestrzenie, bo wydaje nam się, że tak właśnie trzeba robić, bo biblioteka powinna być przyjazna użytkownikom. A tymczasem należałoby po prostu wzmóc kontrolę! Co nas czeka? Elektroniczne zabezpieczenia, bramki i pewnie umundurowani strażnicy! To bardzo deprymujące. Byłam niedawno w Bibliotece Jagiellońskiej, gdzie po kradzieżach starodruków wprowadzono bardzo ścisły system dozorowania. Żebym mogła wejść na górę, pani strażniczka zawołała osobę, która mnie wprowadziła. Kiedy w przerwie rozmów wyszłam na chwilę na zewnątrz, procedura musiała się odbyć od nowa. Tam po prostu nikt nie może się sam po bibliotece poruszać. U nas jest swoboda - i to nie dlatego, że nie stać nas zabezpieczenia. Uważamy, że biblioteka powinna być miejscem przyjaznym dla ludzi. Większość czytelników to przecież ludzie przyzwoici. Kradzieży dokonano w dziale "wolny dostęp", który zorganizowaliśmy kilka lat temu specjalnie po to, by umożliwić swobodne penetrowanie półek. Może przedwcześnie.
     - Co zginęło?
     
- Kafka, Mann, Szekspir. Wygląda na to, że ktoś sobie kompletuje domową bibliotekę. Uważa, że światowa klasyka na półkach zapewni mu wizerunek swoiście pojętej inteligenckości. Inni wieszają na ścianach wizerunki przodków, niekoniecznie własnych. Panie, które tam pracują, wytypowały pewne osoby - widzą przecież, kto przychodzi często, nawet parę razy dziennie. Osoba, o którą chodzi, musiała się cieszyć ich zaufaniem, bo nie była szczególnie obserwowana. Więc może niekoniecznie był to student. Na uniwersytecie pracują różni ludzie, a z naszych zbiorów korzystają też osoby z uniwersytetem niezwiązane, bo na podstawie ustawy spełniamy rolę biblioteki publicznie dostępnej. "Wolnego dostępu" likwidować nie zamierzamy. Wręcz przeciwnie, będziemy zmierzać do jego rozszerzania - docelowo chcemy w ten sposób udostępniać 400 tys. pozycji.
     - Czy już wiadomo, jakie zabezpieczenia zostaną wprowadzone?
     - Po tamtej słynnej kradzieży w czytelni uznaliśmy, że trzeba zmniejszyć "przepustowość" wyjścia. Postawiliśmy takie "balaski", które zmuszają wszystkich do przeciskania się przy ladzie. Co też może okazać się nieskuteczne, bo nie mamy tam strażnika, który stale siedziałby przy wyjściu i patrzył. Póki nie wprowadzimy zabezpieczeń elektronicznych, jesteśmy praktycznie bezradni. Choć jest to kosztowne, zakup pasków magnetycznych na każdy tom, ich czytników i bramek to tylko kwestia czasu.
     Anna Bogłowska była zastępczynią zmarłego niedawno dyrektora BG Stefana Czai i po jego śmierci zgodziła się zostać p.o. dyrektora. W styczniu przekaże obowiązki wybranemu w drodze konkursu (sama w nim nie startowała) nowemu szefowi placówki, jej kadencja na stanowisku wicedyrektora kończy się w 2005 r. Jest absolwentką polonistyki UMK (jej mistrzem był prof. Hutnikiewicz) i podyplomowych studiów bibliotekoznawstwa.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska