Polski Związek Motorowy, Speedway Ekstraliga, prezesi, większości klubów, zawodnicy - nikt nie chce dostrzec, w jak tragicznej sytuacji znalazł się żużel. Pojawiają się diagnozy, mówi się o oszczędnościach, ale chyba wciąż nie doceniamy skali problemu.
Toruń, Leszno, Wrocław, Gorzów to cztery spokojne przystanie na wzburzonym morzu. W pozostałych kilkunastu klubach kibice nie znają dnia ani godziny, a walka toczy się nie o lepszych zawodników, ale o przetrwanie.
Kołdra staje się coraz krótsza. Jest niczym błyszcząca i profesjonalna ekstraliga, spod której jednak coraz wyraźniej wyłażą brudne stopy biedy i nędzy w niższych ligach.
Polski żużel zaczyna przypominać trójpolówkę. Dla tych, co nie pamiętają ze szkoły: to wynaleziony w średniowieczu system uprawy ziemi, w którym 1/3 roli leżała każdego roku odłogiem. Tak w polskim żużlu, gdy niedługo co trzeci klub będzie "odpoczywał" sezon, żeby umknąć od długów. W ubiegłym roku była to Częstochowa, w przyszłym Ostrów, z ligi zamierza zrezygnować na razie Rawicz, smutny los może spotkać także Rzeszów, jeszcze kilka dni rozpaczliwie o życie walczył niedawny krezus z Zielonej Góry.
Kto upadnie za rok? Można już teraz obstawiać, bo chęć do wydawania w ligach żużlowych wciąż jest większa od rozsądku.
Żużel od lat był w Polsce mocno przeinwestowany. Śmialiśmy się z oszczędności w lidze brytyjskiej, ale tam po prostu dopasowano poziom finansowy do rangi dyscypliny. W Polsce żużel w takiej formie także musi umrzeć, bo większość zespołów tego wyścigu nie przetrwa. Czas przestać patrzeć na niego z perspektywy kilku najbogatszych klubów. Karkosików, Termińskich, Skrzydlewskich znajdzie się kilku, ale los całej dyscypliny zależy od przetrwania tych pozostałych, które takich możliwości dziś nie mają.
Wideo: Czarowały kibiców i żużlowców przez cały sezon. PGE Ekstraliga/x-news
