To nie jest maść dla koni, a dla ludzi. Produkują ją głównie Niemcy i Szwajcarzy, a wcierają także Polacy. Dlaczego nazywa się końska? - Przypuszczam, że nazwa nawiązuje do preparatu Fluidosan, którym nacierało się konie - mówi Zbigniew Kowalski, lekarz weterynarii z Dobrcza. - Stosowano go przy leczeniu między innymi kulawizny, zapalenia ścięgien. Ten środek chętnie stosowały starsze panie, podobno pomagał im na zapalenie stawów, więc rozeszła się wieść, że lekarstwa dla koni są dobre dla ludzi. A to nieprawda!
Lepsza niż gorzałka
- Końska maść jest najlepsza na wszystkie bóle - uważa rolnik spod Żnina. - Rozgrzewa i znieczula lepiej niż gorzałka. W maść zaopatruje się zwykle na targowiskach. Za 500 ml płaci od 15 do 25 złotych. Nie przeszkadza mu to, że na opakowaniu nie ma ani słowa po polsku. - Ważne, że jest koń - mówi. - Tylko niektóre są słabsze, bo nie mają kamfory.
Piotr Chwiałkowski, prezes Okręgowej Rady Aptekarskiej w Bydgoszczy, radzi, by końską maść kupować tylko w aptekach. - Tylko wtedy pacjent ma pewność, że jest to oryginalny specyfik, a nie jakaś podróbka - tłumaczy Chwiałkowski. - Maść sfałszowana może zawierać na przykład tylko wazelinę, bez środków leczniczych, albo składnik, który może powodować uczulenia. Poza tym maści nie powinny być sprzedawane na targowiskach, ponieważ należy je przechowywać w odpowiednich warunkach.
Chwiałkowski jest właścicielem apteki w Brodnicy, w której też można kupić końską maść. - Wielu pacjentów ją chwali, ale należy pamiętać, że jednemu ona pomoże, innemu nie, bo każdy organizm jest inny...
Na jednej z ulotek czytamy, że maść to prawdziwy hit. Podobno niektórzy przypisują jej wręcz cudowne właściwości. Odświeża i ożywia, pobudza, aktywuje, a nawet regeneruje. Inny dystrybutor zapewnia, że stosowanie końskiego specyfiku nie powoduje żadnych skutków ubocznych, bo zawiera same naturalne składniki (m.in. arnika, waleriana, świerk, sosna, rozmaryn, anyżek, kasztanowiec zwyczajny, tymianek, lawenda). Z kolei w sklepiku internetowym zapewniają, że końską maść można "wcierać dowolną ilość razy w ciągu doby w miejsca bolące".
Zdaniem Chwiałkowskiego producenci i dystrybutorzy powinni zachować umiar w reklamowaniu takich specyfików. Nie należy sugerować, że preparat ma cudowne właściwości, ani informować, iż można go wcierać tak często, jak się chce. - Nawet stosując maści wyprodukowane z samych ziół należy zachować umiar - tłumaczy.
Póki co, polskie prawo farmaceutyczne nie zabrania reklamowania maści. Nawet takimi sposobami. - Bo to nie są leki refundowane ani nawet wydawane na receptę - tłumaczy Chwiałkowski.
A może słoniowa?
Zdaniem doktora Sławomira Czachowskiego, konsultanta wojewódzkiego z zakresu medycyny rodzinnej, w przypadku m.in.: półpaśca, grzybicy, nowotworów, łuszczycy i alergii, pacjenci powinni poradzić się lekarza zanim sięgną po końską maść. Żeby im nie zaszkodziła.-Od czasu do czasu pojawia się moda na jakiś specyfik, bo ludzie w coś muszą wierzyć... Moi pacjenci twierdzą, że końska maść pomaga im na wiele dolegliwości: niesprecyzowane bóle, ogólne osłabienie, brak energii życiowej, cierpnięcia, mrowienia, drżenie i drganie, przechodzenie "prądów" wewnątrz ciała. Mówią, że jeżeli maść jest dla konia, to im też pomoże. Moim zdaniem te środki dają efekt placebo. Gdyby zastosowali specyfik o takim samym składzie, ale byłaby to maść mysia czy świńska, to by im nie pomogła. Ale gdyby maść nazwać słoniową, to pomogłaby im o wiele bardziej.