Pierwszy dzień jubileuszowej edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego "Kontakt" upłynął pod znakiem nowych odczytań klasyki. Z obu jednoznacznie wyłania się pesymistyczna wizja współczesnego człowieka, jednak zarówno na poziomie emocji, jak i teatralnego warsztatu obie realizacje różnią się zasadniczo.
W konfrontacji reżyserskich osobowości i doświadczeń zwyciężył Rimas Tuminas, jeden z ulubieńców publiczności "Kontaktu" (w 1997 roku wywiózł z festiwalu I nagrodę za "Maskaradę", a pięć lat później II - za "Madagaskar"). Tym razem pokazał w Toruniu "Wujaszka Wanię" w wykonaniu aktorów jednej z najlepszych scen w Rosji - moskiewskiego Państwowego Teatru Akademickiego im. Jewgienija Wachtangowa.
"Wujaszek" Tuminasa - już według zapowiedzi - miał być zupełnie nowym odczytaniem dramatu Czechowa. Ale rezygnacja z sielankowej oprawy w postaci kipiących samowarów, miękkich foteli i bujnego ogrodu to za mało, by "zrobić" Czechowa na nowo. Tuminas poszukuje takiej możliwości gdzie indziej. Wydobywa ukryte w tekście pokłady absurdu i zaskakuje humorem, który przebija spod beznadziejności scenicznego świat. Reżyser raz po raz wykorzystuje chwyty charakterystyczne dla komedii kina niemego (Andrut do złudzenia przypomina Charliego Chaplina), parodiuje westerny i melodramaty.
Filmowych cytatów pojawia się więcej: bohaterowie "Wujaszka", którzy stanowią mroczne karykatury swoich marzeń i dawnych nadziei, chwilami upodabniają się do... rodziny Addamsów. U Tumi-nasa rosyjski dworek to nie zagrożona ostoja wielopokoleniowej rodziny, ale galeria portretów zdziwaczałych z samotności i niespełnienia postaci, których największym przekleństwem jest to, że nie zapomniały, kim pragnęły być. Widzowie wychodzą ze spektaklu bez złudzeń: zobaczyli prawdziwy dramat żywych ludzi. Do tego ludzi współczesnych, choć reżyser nie sili się na XXI-wieczny sztafaż.
Tymczasem w cierpienie uwspółcześnionego Wertera w spektaklu Michała Borczucha nikt do końca nie wierzy. Ot, mazgaj, niespełniony trzydziestolatek, którego w poczucie nieszczęścia wpędziły jego własne, nieprzekonujące fanaberie. Może i jest coś znajomego w powierzchowności pokazanych przez Stary Teatr z Krakowa uczuć i dramatów. Może i są one współczesne, bliskie, nasze. Jednak w chwili gdy spektakl zupełnie się rozsypuje (po pierwszej zmianie scenografii), nie mamy pewności, czy reżyser miał takie spostrzeżenia, czy wyszło mu to przez przypadek.